Przypomnijmy, że pod hasłem mały ZUS+ kryje się możliwość opłacania składek na dogodniejszych zasadach. Dotyczy to przedsiębiorców, których przychód w poprzednim roku kalendarzowym nie przekroczył 120 tys. zł.
Bez załamania
W kontekście preferencji ważny jest także dochód jako podstawa kalkulowania składek. Jest on ograniczony dolnym (30 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę w danym roku) i górnym (nie przekracza kwoty 60 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia ustalonego na dany rok) limitem.
Dane ZUS, które poznała „Rzeczpospolita”, pokazują, że na koniec stycznia 2022 r. z ulgi korzystało 329 tys. osób, a na koniec grudnia 2022 r. było to już 236 tys. Organ rentowy tłumaczy, że w ubiegłym roku wielu przedsiębiorców wyczerpywało swój trzyletni okres korzystania z preferencji. A w następnych latach uprawnienia będą tracić ci, którzy weszli do ulgi odpowiednio później. Dlatego rzecznik małych i średnich przedsiębiorców w liście do premiera apeluje o zniesienie zapisu ograniczającego (do trzech lat) korzystanie z prawa do tej ulgi do trzech lat. W przeciwnym razie, jak twierdzi, odbije się to negatywnie na biznesie w naszym kraju, szczególnie na małych firmach.
– Opinia publiczna jest wprowadzana w błąd. Mówi się, że w tym roku kończy się okres małego ZUS+ i setki tysięcy przedsiębiorców będzie musiało zamknąć biznes. Zarówno przepisy, jak i dane tego na razie nie potwierdzają. Już rok temu 93 tys. przedsiębiorców musiało zaprzestać korzystania z tej ulgi. Mimo to w 2022 r. liczba działalności zarejestrowanych w ZUS nie tylko nie spadła, lecz wzrosła o 35 tys. – komentuje dr Tomasz Lasocki z WPiA UW.
Ekspert nie spodziewa się też, żeby negatywny scenariusz spełnił się w 2023 r.
– W tym roku prawo do preferencji wyczerpie blisko 70 tys. osób. Czyli jeszcze mniej niż rok wcześniej. Zakładam zatem, że podobnie jak w 2022 r. nie spowoduje to dużego załamania na rynku. O wiele bardziej dotkliwa dla przedsiębiorców może być stagflacja czy zmiany w składce zdrowotnej sprzed roku – komentuje dr Lasocki.
Komu pomagać
Dane ZUS pokazują też, że jedynie 19 proc. przedsiębiorców korzystających z małego ZUS+ zatrudnia inne osoby. Pozostałe 81 proc. to jednoosobowe działalności gospodarcze. Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich zwraca uwagę, że to m.in. sama konstrukcja małego ZUS+ powoduje, że mamy do czynienia de facto z ulgą dla samozatrudnionych, którzy często nie powinni być dodatkowo premiowani.
– Trudno wyobrazić sobie firmę, która zatrudnia pracowników i ponosi inne koszty, a jednocześnie osiąga przychód roczny w wysokości co najwyżej 120 tys. zł. Szczególnie że to kryterium nie jest corocznie waloryzowane – mówi.
Dr Tomasz Lasocki uważa z kolei, że w oparciu o te dane należy zastanowić się, kogo jako państwo chcemy w ogóle wspierać.
– Dzisiaj polski system daje początkującym przedsiębiorcom aż 5,5 roku na rozkręcenie biznesu, a koniec ulg oznacza konieczność płacenia składki na własne ubezpieczenie społeczne od kwoty tylko nieco wyższej od minimalnego wynagrodzenia (w tym roku ta różnica wynosi 17 proc.). Na ten pas startowy składa się: półroczna ulga na start, mały ZUS (składki płacone przez 24 miesiące od podstawy wymiaru nie niższej niż 30 proc. minimalnego wynagrodzenia) oraz wspomniany trzyletni mały ZUS+. Ile w takim razie potrzeba czasu, by firma była w stanie opłacić choćby minimalne składki? – pyta dr Lasocki.
Zastanawia się też, czy chcąc chronić małe biznesy, funkcjonujące na granicy opłacalności, nie wylewamy dziecka z kąpielą. Powód?
– Ulgi na rozkręcenie firmy są ważne, ale trzeba pamiętać, że w tym czasie inni pracujący finansują emerytury np. rodziców czy teściów takiego przedsiębiorcy – mówi.
Gertruda Uścińska, prezes ZUS, przypomina też, że korzystanie z nich wiąże się z niższymi zasiłkami, rentami i emeryturami samych przedsiębiorców. Z kolei dr Lasocki obawia się, że tym sposobem stwarzamy również pole do szerszego wykorzystywania zatrudnienia niepracowniczego. Z danych wynika bowiem, że największy odsetek korzystających z małego ZUS+ prowadzi działalność w budownictwie (21 proc.).
– Mogą to być wyjątkowo mało zarabiające złote rączki, albo jednak osoby, które pracują na budowie. Jeśli jest to ta druga grupa, to tylko potwierdza tezę, że obecne ulgi powodują wychodzenie czy wręcz wypychanie na samozatrudnienie – dodaje.
Potrzebne zmiany
Doktor Lasocki uważa też, że konserwowanie tego stanu powoduje, że nie jesteśmy w stanie uwolnić naszego potencjału gospodarczego.
– Nie ma ulg dla zatrudniających choćby pierwszego pracownika. W tym obszarze należałoby działać – uważa.
Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich ma inny pomysł.
– Należy tworzyć reguły, które są optymalne zarówno dla małych, jak i większych biznesów. Nie jestem za wprowadzeniem kolejnych ulg czy wydłużaniem obowiązujących. Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłoby opłacanie składek na ubezpieczenia społeczne proporcjonalnie do dochodu, od jego części. Byłoby to wówczas powiązane z faktyczną sytuacją finansową przedsiębiorcy – mówi ekspert.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →