Polska znalazła się wśród 130 krajów, które popierają wprowadzenie podatku cyfrowego. Czy będą go płaciły tylko wielkie firmy działające w internecie?
To nie będą tylko cyfrowi giganci. We wspólnym oświadczeniu z 1.7.2021 r. kraje Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) napisały, że podatek ten ma objąć największe światowe korporacje o rocznych przychodach powyżej 20 mld euro i osiągające rentowność powyżej 10 procent. We wcześniejszych dokumentach OECD, jeszcze z jesieni ubiegłego roku, wspominano o wielkich firmach uzyskujących dochody ze „zautomatyzowanych usług cyfrowych”. Bardziej potocznie mówiono, że taki podatek ma dotyczyć firm określanych jako GAFA, czyli Google, Apple i Facebook i Amazon. Jednak w najnowszej wersji już nie mówi się o rodzaju prowadzonej działalności gospodarczej, lecz o przychodach i rentowności. Wyłączenie zapowiedziano jedynie dla branży wydobywczej i regulowanych usług finansowych. Opodatkowanie ma następować w krajach, w których takie przedsiębiorstwa osiągają dochody, choćby nawet nie miały tam przedstawicieli, oddziałów czy spółek zależnych.
To trochę wbrew dotychczasowym zasadom. Według międzynarodowych umów podatkowych podatek płaci się tam, gdzie jest jakaś forma fizycznej obecności firmy.
Ale też dotychczasowe zasady nie przystają do świata wysoce scyfryzowanego. Na przykład dostawca usług streamingu filmów i muzyki dla polskiego widza czy słuchacza w ogóle nie potrzebuje tu fizycznej obecności. Dostarcza usługę zdalnie i wystawia rachunki od spółki zarejestrowanej np. w Irlandii, a w Polsce nie ma nic, nawet małego biura.
Dlatego właśnie pomysł OECD zmierza do tego, by wielkie koncerny ustalały, jaka część ich przychodów jest osiągana w konkretnych krajach i w tych krajach miałyby być opodatkowane.
Wprawdzie koncepcja nie jest ograniczona do światowych gigantów cyfrowych, ale właśnie takim firmom najłatwiej przekraczać granice państw i świadczyć usługi wszędzie bez fizycznej obecności. W tradycyjnym „analogowym” biznesie, aby sprzedać do jakiegoś kraju jakieś towary czy usługi, na ogół jest potrzebna tam jakaś spółka zajmująca się dystrybucją czy organizacją świadczenia usług albo chociażby agent.
Czy to będzie skuteczny mechanizm? Wyobrażam sobie, że można policzyć, ile zarabiają koncerny cyfrowe na polskojęzycznych wersjach serwisów streamingowych czy mediów społecznościowych. Ale to nie musi się wiązać z danym krajem. Przecież polskiej wersji Netfliksa czy Facebooka używają też Polacy mieszkający poza Polską…
Wspólna deklaracja państw OECD mówi o tym, że trzeba będzie wypracować metodę alokacji zysków, które są osiągane w danym państwie. Być może trzeba będzie korzystać z geolokalizacji urządzeń odbiorczych. Na ogół firmy wiedzą, gdzie mają zlokalizowanych użytkowników.
A czy będą ujawniały tę wiedzę dla celów nowego podatku?
To już przyszłość pokaże. Wyegzekwowanie nowych zasad będzie wielkim wyzwaniem dla legislatorów i dla władz skarbowych różnych krajów. Może się bowiem okazać, że dość szybko się zestarzeje technologia używana do zidentyfikowania użytkownika korzystającego z usługi cyfrowej w danym kraju.
Jakie konkretnie przepisy polskiego prawa będzie trzeba zmienić, by wdrożyć ten podatek w Polsce?
Pierwszy filar reformy to przede wszystkim przepisy o tzw. cenach transferowych, regulujące rozliczenia w relacjach między powiązanymi podmiotami. Dziś mają one zapobiegać nierynkowym warunkom transakcji między podmiotami z tej samej grupy, które mogą przynieść korzyść podatkową na poziomie całej grupy. Po zmianie też będzie dotyczyło to dochodów jednego koncernu w różnych krajach, choć de facto nie wszędzie będzie mowa o konkretnych podmiotach, np. spółkach, które osiągają dochody.
Z tego powodu konieczne są zmiany dotychczasowych umów o unikaniu opodatkowania, więc prawdopodobnie musiałby zostać wprowadzony pewien wielostronny pakt. Wymaga to podpisania stosownej konwencji międzynarodowej i ratyfikacji jej przez wszystkie państwa-sygnatariuszy, na wzór konwencji MLI, czyli wielostronnej umowy zmieniającej jednocześnie wiele umów dwustronnych.
Na ile znam praktykę zawierania i ratyfikacji takich międzynarodowych konwencji, może to potrwać wiele lat.
Założenia są takie, że ta konwencja miałaby być podpisana w 2022 roku, a już w 2023 roku wejść w życie. Rzeczywiście, ratyfikacja takich umów zwykle zabiera nieco czasu. Na przykład nowa polsko-amerykańska umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania już kilka lat czeka na ratyfikację. Myślę jednak, że w przypadku tak dużego wspólnego interesu wielu państw do podpisania i ratyfikacji wielostronnej konwencji w sprawie opodatkowania gigantów dojdzie szybciej. Wiele państw liczy na dochody podatkowe, które mają pomóc w wyprowadzaniu gospodarek z kryzysu po Covid-19, gdy wiele branż wymagało pomocy finansowej państwa.
OECD zaproponowała też w ramach tzw. drugiego filaru, by podatek dochodowy od osób prawnych miał efektywną stawkę co najmniej 15 proc. na całym świecie. Ale przecież w przepisach o CIT i innych mamy całą masę zapór przeciw nadużyciom: reguły cen transferowych, opodatkowanie zagranicznej spółki kontrolowanej i spółki komandytowej, zapory dla rajów podatkowych, klauzulę obejścia prawa, obowiązek zgłaszania schematów podatkowych itd.
Czy kolejna szykana coś tu da?
Rzeczywiście, tych obostrzeń jest sporo. Trzeba jednak zauważyć, że prace OECD w zakresie erozji bazy opodatkowania są nakierowane na przypadki, gdy wykorzystuje się jurysdykcje pozwalające na ucieczkę przed opodatkowaniem. Według formułowanych od lat i wdrażanych także w Polsce wskazówek OECD, różne wspomniane przez pana szykany nie powinny dotyczyć tych przypadków, gdzie występuje tzw. substancja biznesowa. Chodzi o realne prowadzenie działalności gospodarczej, gdzie występuje jakieś przedsiębiorstwo mające swoje środki trwałe i angażujące ludzi.
Załóżmy, że polska firma, która będzie prowadziła taki realny biznes, skorzysta z ulg dla stref ekonomicznych czy na innowacje. Jej efektowna stawka CIT spadnie zatem poniżej 15 proc. Co wtedy? Czy powinna oczekiwać domiaru podatku, choć z pożytkiem dla naszej gospodarki inwestuje w nowoczesne technologie?
Stanowisko OECD zakłada wyłączenie, zwane z angielska carve-out, dla przypadków, w których dana firma rzeczywiście może wykazać się posiadaniem prawdziwej substancji biznesu, czyli właśnie zatrudnia pracowników i posiada środki trwałe, np. zakład produkcyjny. Zresztą ten minimalny podatek ma dotyczyć większych firm, które osiągną skonsolidowane globalne dochody w wysokości co najmniej 750 mln euro.
Domyślam się, że ta rzeczywista działalność gospodarcza też może być różnie rozumiana. Przecież już dzisiejsze przepisy odnoszą się do tego pojęcia, a wątpliwości pozostają.
To prawda, zwłaszcza że wciąż są wydawane nowe wytyczne i nasze krajowe objaśnienia czy raczej ich projekty.
W Polsce w praktyce sporo informacji na temat podejścia polskiego MF w tym zakresie może wynikać z projektu objaśnień do przepisów o tzw. podatku u źródła, choć ten projekt nie został jeszcze zatwierdzony przez Ministerstwo Finansów i prawdopodobnie nie będzie w tej wersji.
Co więcej, np. w przepisach o zagranicznej spółce kontrolowanej czy też projekcie przepisów o spółce holdingowej pojawia się pojęcie nie tylko rzeczywistej działalności gospodarczej, ale wręcz „istotnej rzeczywistej działalności gospodarczej”. Problemy są np. ze spółkami holdingowymi, które same nie mają majątku, ale nie da się zaprzeczyć, że świadczą usługi zarządcze dla podmiotów ze swojej grupy.
Na pewno będzie to też wyzwanie dla legislatorów, by przejrzyście ustalić zasady uznawania danej działalności za realny biznes.
Domyślam się, że w praktyce może to oznaczać wiele dodatkowych obowiązków informacyjnych dla fiskusa. Ale czy będą z tego pieniądze dla polskiego budżetu?
Obowiązki informacyjne niewątpliwie się jeszcze rozbudują, choć i dzisiaj są niezwykle uciążliwe. Co do pieniędzy, to myślę, że raczej zasilą budżety tych państw, w których są centrale wielkich firm. Bo jeśli nawet z nowych reguł wyniknie, że dany koncern płaci efektywnie mniej niż 15 proc. CIT, to i tak dopłata będzie realizowana w jurysdykcji, w której znajduje się siedziba zarządu. Niewiele koncernów międzynarodowych ma główne biuro w Polsce.
A może w ogóle pozbyć się problemu i znieść CIT?
Jak to?
Taką propozycję złożył rzecznik małych i średnich przedsiębiorców jako propozycję uzupełnienia Polskiego Ładu. Dodał jeszcze sugestię, by zastąpić go powszechnym podatkiem od przychodu.
Byłoby to szkodliwe rozwiązanie, a do tego mogłoby się okazać sprzeczne z międzynarodowymi zobowiązaniami Polski. Wprawdzie podatki dochodowe co do zasady nie podlegają harmonizacji w ramach Unii Europejskiej, ale jest szereg unijnych reguł zwartych w dyrektywach, dotyczących np. opodatkowania zagranicznych spółek kontrolowanych. W takich warunkach rewolucja nie byłaby dobrym rozwiązaniem. Poza tym wątpię, by minister finansów łatwo pozbywał się podatku, który mu przynosi niemal 40 mld zł rocznie. Trzeba jeszcze dodać, że efektywna stawka CIT w Polsce i tak rośnie, choć nominalna nie zmieniła się od wielu lat. Wprowadzono bowiem wiele wyłączeń różnych wydatków z kosztów uzyskania przychodów. Na przykład od 2018 r. obowiązują ograniczenia kosztów finansowania dłużnego czy nabycia usług niematerialnych. Myślę zatem, że MF raczej będzie kontynuowało tę politykę, niż decydowało się na radykalne zmiany, których efekty są mocno niepewne.
Tak czy inaczej, polski budżet też będzie potrzebował pieniędzy, by sfinansować pomoc z tarcz antykryzysowych. Miałaby pani na to jakiś pomysł?
Mamy w Polsce wiele różnych podatków i parapodatków, ukrytych np. w paliwach czy słodkich napojach. Nakładanie nowych danin byłoby szkodliwe. Do tego firmy, zwłaszcza te większe, ponoszą wiele kosztów sprawozdawczości podatkowej. Przecież oprócz normalnych rozliczeń muszą przygotowywać dokumentację cen transferowych, opisywać schematy podatkowe, a ostatnio także opisywać strategię podatkową.
To często tworzy ogromne koszty, a mam wątpliwości, czy te dokumenty czemukolwiek służą. Gdyby te wydatki (stanowiące koszty) wyeliminować, to budżet by sporo zyskał.
Przecież takie obowiązki generują pracę dla doradców podatkowych…
Niby tak, ale ja wolę, by moja praca miała sens i tworzyła wartość dodaną dla klienta. Sterty zbędnych dokumentów takiej wartości nie tworzą.