Sejm właśnie uchwalił zmiany w kodeksach karnych, zaostrzył też przepisy więzienne oraz dotyczące nieletnich. W jaką stronę to idzie?
To symboliczne dokręcanie śruby. Ubieranie się w szaty szeryfa i wymachiwanie szabelką to stary pomysł ministra sprawiedliwości. Teraz dotknie kolejnej grupy: małoletnich osób. Jest tu wiele hipokryzji. W preambule zmian w zasadach o odpowiedzialności nieletnich mamy odwołanie do wartości chrześcijańskich. Łącząc to z równoległą zmianą w kodeksie karnym, gdzie celem kary nie jest już resocjalizacja sprawcy, okaże się, że zakład poprawczy stanie się więzieniem dla jedenastolatka. Nie wiem, co to za chrześcijaństwo. Ja takiego nie znam.
A może politycy uznali, że ten typ chrześcijaństwa trafi w gust wyborców?
Mamy taką tradycję, że takie zmiany idą, gdy zbliżają się wybory. Minister – ciągle ten sam – proponuje zaostrzanie kar. Liczy, że znajdą się tacy, dla których obcinanie rąk czy kara śmierci to mało. Nawet się dziwię, że nie proponuje powrotu do kary śmierci. A właśnie mamy dwukrotny spadek liczby spraw karnych. O kilkadziesiąt procent spadła przestępczość, więc zmiany w świecie realnym nie mają uzasadnienia. Spraw, w których sądy orzekały dożywocie, dziesięć lat temu było 60–70 rocznie. Dziś – 19. Lepszych dowodów na spadek poważnej przestępczości nie potrzeba.
Dla ministra sprawiedliwości rządzącego siedem lat to powinien być powód, by się pochwalić. Czemu więc tego nie robi tylko zaostrza kary?
Trudno powiedzieć, bo w uzasadnieniu nie ma słowa o realnym obrazie przestępczości. To życie w rzeczywistości, którą chce się wywołać emocjami – i nimi zarządzać. Minister mógłby otrąbić sukces – widocznie uznał, że nie byłoby to tak skuteczne politycznie jak wystawianie szubienicy.
Wrócono do kary dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości jej skrócenia.
To jest kara niehumanitarna i tortura. Nie trzeba tego nawet oceniać z pozycji chrześcijańskich, choć są także oficjalne dokumenty Kościoła sprzeciwiające się tak rozumianemu dożywociu. Autorzy nie zauważają, jak wiele się w tej przestrzeni zmieniło w ostatnich latach. Mamy prawne instrumenty do radzenia sobie ze sprawcami, którzy skończyli karę, a są niebezpieczni. Są środki zabezpieczające.
Są też orzeczenia Strasburga na ten temat.
Nie mogę się nadziwić, że nikt nie widzi, jak groźne dla współpracy europejskiej jest wprowadzenie tej kary do kodeksu. Nie chodzi nawet o to, że sądy będą ją orzekać. Już sama groźba jej wymierzenia spowoduje, że sąd lub adwokat w innym kraju podniesie ten argument, by nie wydać Polsce ściganej osoby. Groźba kary śmierci poturbowała prawne związki Europy i USA. Czy teraz kosztem fiksacji związanej z represją my mamy sobie zaburzyć związki z Europą? Jak się poczujemy, gdy morderca skazany na takie dożywocie wygra sprawę w ETPC i my wszyscy będziemy musieli mu za to zapłacić?
Profesor Stanisław Waltoś mówi, że takie dożywocie bez szansy na wcześniejsze zwolnienie grozi negatywnymi konsekwencjami wewnątrz zakładu karnego, bo odbiera nadzieję, która pomaga w resocjalizacji. To prawda?
Lata temu prof. Zbigniew Hołda i inni mówili, że ten instrument psychologiczny w postaci szansy na zwolnienie z reszty kary – szczególnie na początku jej wykonywania – jest bardzo istotny. Nie wierzę, że ten przepis w kształcie ewidentnie naruszającym europejską konwencję praw człowieka przejdzie przez Senat.
A co pan myśli o innych zmianach w przepisach?
Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Pamięta pan kodeks karny z 1932 roku?
Dzieło komisji kodyfikacyjnej pod kierunkiem lwowskiego profesora Juliusza Makarewicza.
Pomińmy ideologię, dziś już nieaktualną, a spójrzmy na kwestie legislacyjne. Jego twórcy potrafili opisać prostym i zwięzłym językiem skomplikowane treści. Tę umiejętność pielęgnowano latami. Obecny legislator pisze szczegółowe, drobniutkie przepisy, jakby nie wierzył, że prokuratorzy – nie mówiąc już o sędziach – zrozumieją prawo. Króluje kazuistyka, opisywanie w kilkunastu paragrafach prostych spraw, które da się ująć w jednym zdaniu. I tak pojawiają się luki.
Proszę o przykłady.
Weźmy kodeksowy opis „kradzieży szczególnie zuchwałej”. Mamy definicję, że jest nią „zabranie rzeczy, która jest w przedmiocie przenoszonym przez inną osobę”. A co, gdy rzecz jest przenoszona „na przedmiocie”, a nie w nim? Takich bzdur mamy więcej. Wygląda, że osoba, która tworzy te przepisy, ma bardzo niskie mniemanie o zdolnościach intelektualnych prawników. Może to dlatego, że takimi się otacza i powstają przepisy prawa podobne do drobiazgowej instrukcji obsługi pralki.
Co z tego wynika?
Naczelną ideą zmian jest spowodowanie, by górą był prokurator, a nie sąd.
W jaki sposób?
Zawęża się możliwości sądowego wymiaru kary. Kurczy się sfera uznaniowości, w której sąd – realizujący wymiar sprawiedliwości – powinien dopasować sankcję do przypadku. Wprowadza się różne rzeczy obligatoryjne. W niektórych sprawach nawet sądu nie trzeba, wystarczy komputer.
Gdzie?
Mnóstwo jest spraw, gdzie wprowadza się dolne granice grzywny. Zapomniano, że sąd może zasądzić grzywnę albo odszkodowanie. Zapłaci tylko państwu, a poszkodowanym – nie. Projektodawca sam chce być sądem w każdej indywidualnej sprawie. To się nie uda. W innym miejscu, zamiast prostego przepisu, co sąd bierze pod uwagę, wymierzając karę, wprowadzono wyliczankę okoliczności zaostrzających i łagodzących. Taka litania nie może być kompletna i rodzi pytanie, czy jeśli czegoś w niej nie ma, to może czy nie może być okolicznością łagodzącą.
Skąd ten pomysł na wyliczanki?
To wygląda jak kodeks wykroczeń z początku lat 70., w którym takie wyliczanki są. Tylko że tam to miało sens, bo w kolegiach ds. wykroczeń orzekali urzędnicy niebędący prawnikami i trzeba było im napisać, co mają brać na uwagę. Ale w kodeksie karnym taki spis dla sędziów jest śmieszny – i rodzi luki.
A sądy miały problem z wskazywaniem okoliczności łagodzących i obciążających?
Ależ skąd. Nikt ich nawet nie zgłaszał.
Zmienia się procedura karna. W dobrą stronę?
Nie. Znalazłem tam groźny przepis, że na wniosek prokuratora będzie można zmienić sąd prowadzący sprawę. Dotąd sąd sam mógł wnieść do SN o przeniesienie sprawy do innego sądu, dla dobra wymiaru sprawiedliwości. Teraz w ten instrument wyposażono prokuratora, który wystąpi do SN. I tu się ujawnia brzydki polityczny wymiar przejmowania sądownictwa. Prokurator i SN mogą wybrać „odpowiedni” sąd dla sprawy drażliwej dla władzy. Drobny przepis, ale pokazuje, jak łatwo będzie manipulować wymiarem sprawiedliwości.
W kodeksie od dawna jest dobra instytucja skracająca postępowanie – wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Sąd może zaakceptować taki wniosek oskarżonego, jeśli nie sprzeciwia się temu prokurator. Ale bywa, że prokurator nie przychodzi do sądu, co nie przeszkadza, by sprawa się toczyła. I sąd bez udziału prokuratora wniosek akceptował. I mamy przepis dla leniwych prokuratorów, bo sąd będzie już musiał na nich poczekać. Jest też art. 60 § 3 KK, o tzw. małym świadku koronnym. Świetnie się sprawdza w zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. Teraz jedynym panem tej instytucji będzie prokurator i tylko na jego wniosek sąd ją zastosuje. To wiąże w ocenie, czy wyjaśnienia oskarżonego były cenne dla sprawy. Co z tego, że się przyznam i opowiem, jak było, skoro prokurator nie wystąpi do sądu?
A jaka jest pozycja pokrzywdzonego w kodeksie?
Odpowiem przykładem: dawno temu do KK wprowadzono regulację chroniącą pokrzywdzonego – na jego wniosek sąd musi orzec obowiązek naprawienia szkody lub krzywdy. I ktoś się zapatrzył w tę dobrze funkcjonującą instytucję i postanowił wprowadzić kolejny oblig dla sądu. Jeśli pokrzywdzony przestępstwem przeciwko wolności seksualnej czy obyczajności złoży wniosek o zakazanie sprawcy pobytu w różnych miejscach lub zbliżania się do różnych osób – nie tylko pokrzywdzonych – to sąd będzie musiał orzec taki zakaz.
Nawet absurdalny?
Zakaz może nie mieć nic wspólnego z pokrzywdzonym. Jak wnioskodawca dobrze pokombinuje, to uzyska np. zakaz pójścia na mecz piłkarski dla osoby skazanej za rozpowszechnianie pornografii. Za tym przepisem jakaś myśl była, ale ktoś nie potrafił tego zapisać – i wyszedł potworek.
Obawiam się nadużyć, np. w sprawach rozwodowych, z których pączkują procesy karne.
To możliwe. Mamy powrót do przepisu rodem z KK z 1969 r. W ogóle dostrzegam jakąś chorobliwą fascynację twórców nowelizacji tym gomułkowskim kodeksem.
Jaki to przepis?
Przestępstwem stanie się użycie przemocy wobec rzeczy, mające na celu wymuszenie określonego zachowania. Kiedyś, jak się małżonkowie kłócili, jeden drugiego oskarżał, że mu zamknął telefon w piwnicy albo blokował dostęp do lodówki czy odłączył wodę. Wykorzystywano to np. do celów rozwodowych, bo było takie przestępstwo. I teraz do tego wracamy.
A co pan myśli o przepisie, który nakazuje odbieranie samochodów pijanym kierowcom?
Widać, że twórcy przepisów nie raz zderzali się z rzeczywistością, bo są różne wyłączenia, np. gdy samochód nie jest mój, to muszę zapłacić grzywnę będącą jego równowartością. A gdy pijany był zawodowym kierowcą, zapłaty wartości samochodu – np. autobusu miejskiego – już się nie orzeka. Do oszacowania wartości pojazdu nie korzysta się z biegłego – to chyba pisał ktoś nieznający zasad procesu karnego. Sąd biegłego z urzędu może nie powoła, ale adwokat o to wystąpi. Suma tego wszystkiego pokazuje jakąś śmieszność. To prawo nie wytrzyma próby czasu, bo jest rażącym przykładem naruszenia zasady równości. Czym różni się wypadek spowodowany nowym mercedesem i czterdziestoletnim maluchem?
Zapewne obrażeniami kierowcy.
Ale realna wysokość kary będzie zależeć tylko od wartości samochodu, którym się popełni przestępstwo. Przecież to nonsens.
Może to dobrze, że bogaty właściciel drogiej limuzyny płaci więcej niż kierowca starego auta?
Nie. Od tego są kodeksowe sankcje, grzywna w stawkach dziennych. Czy kara za zastrzelenie człowieka powinna zależeć od tego, ile jest wart pistolet? A jeśli broń była służbowa, to wcale nie ma kary? To nie tak.
Więc co z będzie z tą nowelizacją?
Nie uchylono kodeksowej reguły, że obowiązują przepisy względniejsze, więc ta ustawa to na razie plakat wyborczy. Może kiedyś nastąpi powrót do rzeczywistości z fantasmagorii. Ale może się okazać, że ileś osób tym prawem zostanie skrzywdzonych. Orzekam w Sądzie Najwyższym i widzę takie sytuacje. Wie pan, kiedy dzieje się najgorsze?
Kiedy?
Gdy ludzie, którzy popełnili przestępstwo i powinni zostać sprawiedliwie ukarani, mogą powiedzieć, że zostali potraktowani niesprawiedliwie. Wywołanie przez system prawny obiektywnego przekonania o niesprawiedliwości kary u osoby, która faktycznie popełniła przestępstwo, to jest dramat. Bo wtedy robimy z niej ofiarę. Gdy zaczynamy stosować irracjonalne, surowe kary albo mścimy się na 10–11-latkach. Przecież to nie dzieci są winne, lecz społeczeństwo. Wyżywamy się na nich, a sami mamy nieczyste sumienie. Mszcząc się na nich, wywołujemy przekonanie o niewinności u rzeczywistych sprawców tej sytuacji. I to jest dramat największy.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →