Z raportu opracowanego przez CASE (koalicja przeciw SLAPP w Europie) i fundację Daphne Caruany Galizii (maltańska dziennikarka, która padła ofiarą największej liczby SLAPP w historii) wynika, że Polska zajmuje pierwsze miejsce pod względem liczby takich spraw. Górujemy o 40 nad drugą w rankingu Maltą (choć ze względu na małą liczbę ludności kraj ten przoduje w liczbie SLAPP per capita). Następne są Francja (76 spraw) i Chorwacja (56 spraw) – w obu krajach w ciągu ostatniego półtora roku nastąpił ich gwałtowny wzrost.
SLAPP to angielski akronim oznaczający „Strategiczny pozew przeciw zaangażowaniu publicznemu”. Samo słowo „slap” znaczy „wymierzyć policzek”, co dobrze oddaje cel tej instytucji. Uderzenie tego typu akcją sądową ma zastraszyć i skłonić do niepodejmowania tematów niewygodnych dla inicjującego SLAPP. Dlatego, jak wynika z raportu, ich ofiarą najczęściej padają dziennikarze (248), wydawnictwa medialne (203) i redaktorzy (98). W dalszej kolejności to aktywiści (80) i NGO (44). Inicjatorami zaś są firmy lub ich właściciele (335), politycy (227) i podmioty państwowe (113).
Podstawy i żądania
– W Polsce do slappowania używa się aparatu władzy, policji i prokuratury. Można by wręcz powiedzieć, że w kraju mamy zorganizowany system slappowania społeczeństwa – mówi Małgorzata Kwiędacz-Palosz, prawniczka z Fundacji ClientEarth. – Celem SLAPP jest wyciszenie protestów i zniechęcenie do zabierania głosu w przestrzeni publicznej. Dlatego dotykają one nie tylko aktywistów i dziennikarzy, ale też zwykłych obywateli wyrażających swoją opinię o władzy. Na Zachodzie atakuje się osoby i organizacje, a nie całe grupy obywateli. Wrażenie robi też skala zjawiska – u nas był okres, że za samo noszenie tęczowej flagi można było dostać mandat – dodaje.
Wystawienie mandatu jest dla organów państwa łatwe, a odwołanie się od niego może trwać latami. Dlatego w Polsce, prócz typowej podstawy SLAPP, jaką jest pozew o naruszenie dobrego imienia, stosuje się też prawo wykroczeń, przepis o obrazie uczuć religijnych czy art. 52 pkt 8 Prawa łowieckiego stosowany wobec aktywistów sprzeciwiających się polowaniom.
– Do łask wraca niesławny art. 212 Kodeksu karnego. Na Węgrzech zaś jako główna podstawa takich roszczeń wykorzystywane są przepisy o ochronie danych osobowych – mówi z kolei dr Dominika Bychawska-Siniarska, prawniczka z Praskiego Centrum Praw Człowieka.
Ekspertka wskazuje jako przykłady polskich SLAPP ostatnie działania przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wszczynającego postępowania przeciw mediom krytykującym rządzących.
– Do tego dochodzi sytuacja prasy lokalnej, slappowanej przez miejscowych polityków i biznes. Rok wyborczy na pewno przyczynia się do wzrostu liczby takich działań, podobnie jak polaryzacja. Poziom sporu jest tak wysoki, że coraz więcej konfliktów znajduje finał w sądzie – podsumowuje Dominika Bychawska-Siniarska.
Choć najwyższa żądana w Europie kwota odszkodowania wyniosła 17,6 mln euro, a średnia to ponad 360 tys. euro, mediana wynosi jedynie 15,1 tys. euro. Wcale nierzadkie są bowiem pozwy o symboliczne 1 euro, bo same koszty postępowania wystarczą, by zastraszyć i uciszyć ofiarę (tak jest np. w Wielkiej Brytanii).
UE nie pomoże
W UE trwają obecnie prace nad dyrektywą antyslappową, która miałaby walczyć z opisanym zjawiskiem (gdyż liczba SLAPP rośnie od lat w całej Europie). Dotyczy ona jednak jedynie SLAPP transgranicznych, stanowiących mniej niż 10 proc. ich ogółu. Większe nadzieje budzą przygotowywane przez Radę Europy rekomendacje zakładające szersze niż w unijnej dyrektywie definiowanie SLAPP. Choć rekomendacje to prawo miękkie, to dotknięci SLAPP będą mieć dodatkowy argument do dochodzenia odszkodowania przed ETPC. Rada Europy może też badać, jak dane państwo wywiązuje się z rekomendacji, ale instytucja ta nie ma możliwości nakładania tak dużych kar jak np. TSUE.
– Jedynym wyjściem jest więc przyjęcie polskiej ustawy antyslappowej. Albo po prostu odpowiednie zmiany procedury karnej czy cywilnej, aby sądy mogły takie pozwy oddalać na bardzo wczesnym etapie, a osoby pozwane/oskarżone dostawały odszkodowanie. Ale na to nie ma dużych szans – konkluduje Dominika Bychawska-Siniarska.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →