Ministerstwo Finansów prognozuje, że w przyszłym roku przeciętne wynagrodzenie w Polsce przekroczy 6,8 tys. zł. W związku z tym składki na ubezpieczenia społeczne płacone obowiązkowo przez około milion osób prowadzących działalność gospodarczą wzrosną aż o 187 zł miesięcznie. A ta podwyżka jest niezależna od wzrostu składki zdrowotnej, którą przedsiębiorcy płacą od początku tego roku od swoich dochodów. Z czego wynika ten wzrost składek do ZUS i czy tak musi być?
Model składek ryczałtowych w obecnym kształcie jako odgórnie narzuconej podstawy wymiaru na cały rok został wprowadzony w 2009 r. w odpowiedzi na postulat stabilizacji wysokości składek płaconych przez mikroprzedsiębiorców. Wcześniej składki zmieniały się co kwartał, co rodziło komplikacje w praktyce, bo przedsiębiorcy musieli przez cały czas sprawdzać stawki. Dochodziło do niepotrzebnych i niezamierzonych błędów.
W ostatnich latach składki z działalności, liczone od prognozowanego przez rząd przeciętnego wynagrodzenia, gwałtownie rosną. Pytanie, czy tak powinno być.
Ta zasada dotyczy wyłącznie składek na ubezpieczenia społeczne, a składka zdrowotna przeszła sporą rewolucję od początku tego roku. Szacowanie składek od prognozowanego na dany rok przeciętnego wynagrodzenia ma służyć temu, aby składki płacone przez przedsiębiorców odpowiadały realiom ekonomicznym panującym w danym roku. Prognoza przeciętnego wynagrodzenia miała temu służyć.
Patrząc jednak na te gwałtowne zwyżki, pewnie nie służy.
Faktycznie. Prognozowanie jest trudne. Ministerstwu Finansów nie zawsze się to udaje, szczególnie, gdy gwałtownie zmienia się otoczenie gospodarcze czy geopolityczne. W czasie prac nad budżetem na 2021 rok panowała recesja. MF założyło więc długotrwały proces wychodzenia z niej i w 2021 r. składki z działalności gospodarczej wzrosły o 6 zł. Gdy w ciągu roku okazało się, że gospodarka odbudowała się szybciej, niż zakładano, i wynagrodzenia wzrosły wyżej, niż prognozowano, wskaźnik przeciętnego wynagrodzenia na kolejny rok musiał to uwzględnić. Dlatego w 2022 r. składki, nie licząc zdrowotnej, skoczyły o 135 zł.
Obecne prognozy wskazują, że MF znowu nie doszacowało wzrostu przeciętnego wynagrodzenia. Stąd kolejna podwyżka składek z działalności w przyszłym roku o 187 zł.
Patrząc na te gwałtowne zwyżki składek z działalności, można dojść do wniosku, że obecny system ich liczenia nie jest właściwy. Choć duży popyt na pracę powoduje, że obecnie wzrost wynagrodzeń dotrzymuje tempa inflacji, to nie oznacza to, że poszczególni przedsiębiorcy osiągają podobne zwyżki dochodów ze swojej działalności.
Co należałoby zmienić, aby uspokoić narastanie wysokości składek?
W krótkiej perspektywie najprostszym sposobem byłoby oparcie podstawy obliczania składek na danych historycznych, czyli na tym, co możemy realnie zaobserwować. Myślę tu np. o przeciętnym wynagrodzeniu z całego poprzedniego roku lub jego ostatniego kwartału. Powinno to znacznie ograniczyć amplitudę zmian, bo oparcie ich na prognozie powoduje gwałtowne skoki ich wysokości. Bez względu na to, jaką metodę się przyjmie, te składki ostatecznie będą zbiegać do podobnego poziomu. Korekta obecnego systemu pomogłaby jednak ten wzrost wygładzić i zapobiec szokowym podwyżkom.
Co stoi za tak szybkim przyrostem średniej krajowej? Ze statystyk GUS wynika, że 1,6 mln osób otrzymuje w Polsce minimalne wynagrodzenie, budżetówka od lat nie widziała podwyżek i coraz ostrzej walczy o wzrost wynagrodzeń. Może za tymi zwyżkami stoją najwyższe pensje prezesów np. banków, w tym szefa NBP, który miał w zeszłym roku zarobić ponad milion złotych? I polityków, którzy dostali w zeszłym roku 60 proc. podwyżki wynagrodzeń? A także menedżerów w spółkach publicznych, którzy mają astronomiczne zarobki?
Nie można ze wskaźnika przeciętnego wynagrodzenia wykluczać najwyższych zarobków, bo wtedy nie byłaby to przeciętna. Choć opieranie się wyłącznie na tym wskaźniku też nie jest najlepszym pomysłem, bo z tych samych danych wynika, że dwie trzecie Polaków zarabia mniej niż ta średnia. Pokazuje to, że mniejsza grupa pracowników z wysokimi zarobkami ciągnie ten wskaźnik do góry. Lepszym wskaźnikiem byłaby mediana, która pokazuje faktyczne średnie wynagrodzenie w społeczeństwie, gdzie połowa zatrudnionych zarabia mniej, a druga połowa więcej od tej kwoty. Niestety, jest obliczana przez Główny Urząd Statystyczny raz na dwa lata i z dwuletnim opóźnieniem. Najnowszy wskaźnik za 2020 r. wynosi 4,7 tys. W 2018 r. mediana wyniosła 4,1 tys. Można powiedzieć, że mediana rosła w tamtym okresie w podobnym tempie co przeciętne wynagrodzenie, tyle że mediana była o 1 tys. zł niższa. Znalezienie jednego idealnego wskaźnika nie jest jednak możliwe.
Jakie zatem należałoby wprowadzić rozwiązania?
Zryczałtowana składka była dobrym rozwiązaniem 20 lat temu, gdy potrzebne były ułatwienia dla przedsiębiorców wypełniających ręcznie, co miesiąc, deklaracje rozliczeniowe z ZUS. W obecnych czasach, gdy administracja skarbowa i ZUS połączyły swoje bazy, można ustalić faktyczne dochody z działalności, by wyliczyć od nich składki. Niestety, obowiązujący od początku tego roku Polski Ład, wykorzystujący ten mechanizm do wyliczenia składki zdrowotnej i jednocześnie likwidujący możliwość jej odliczania od PIT, wyczerpał na razie przestrzeń do zmian w tym zakresie. Wzrost obciążeń dla wielu przedsiębiorców jest zbyt duży, aby serwować im w krótkim czasie kolejną zmianę zasad opłacania składek.
O wprowadzeniu pełnych składek z działalności mówi się już od kilku lat. Jest to jeden z postulatów NSZZ Solidarność, która chciałaby w ten sposób zapewnić większe wpływy do ZUS. Jak mógłby wyglądać ten system?
Zrównoważone i spójne systemowo przepisy mogłyby przewidywać, że przedsiębiorcy płacą składki uzależnione od ich faktycznych dochodów, z rocznym limitem 30-krotności średniego miesięcznego wynagrodzenia. Tak, by system emerytalny nie zabezpieczał bardzo wysokich świadczeń dla osób płacących bardzo wysokie składki. Podobny system już funkcjonuje. Nazywa się Mały ZUS Plus. Przedsiębiorcom z niskimi dochodami daje możliwość zapłaty niższych składek.
Mankamentem tego systemu jest to, że składka jest ustalana raz na rok, na podstawie zeszłorocznych dochodów. Jeżeli komuś w styczniu czy lutym załamie się biznes, musi czekać prawie rok na to, aby zostało to uwzględnione w wysokości płaconej przez niego składki.
Składka naliczana na bieżąco byłaby bardziej sprawiedliwa, uwzględniałaby indywidualną sytuację przedsiębiorcy. W sytuacji kryzysowej automatycznie by malała, a w czasie boomu, dobrej koniunktury, automatycznie by rosła. Taki system byłby stabilizatorem dla prowadzących działalność, który uzależniałby ich wysokości od koniunktury gospodarczej. Wprowadzenie takiego systemu przed pandemią przyniosłoby także korzyści dla państwa, które nie musiałoby pospiesznie wprowadzać kosztownych tarcz antykryzysowych i zwalniać mikroprzedsiębiorców z obowiązku zapłaty zryczałtowanych składek, aby w ten sposób łagodzić skutki funkcjonowania sztywnego i nieelastycznego systemu.
Rosnące przeciętne wynagrodzenie będzie miało także ogromny wpływ na negocjacje, jakie obecnie toczą się w Radzie Dialogu Społecznego, w sprawie wzrostu minimalnego wynagrodzenia w przyszłym roku. Wynosi obecnie 3010 zł, a wzrośnie aż o ponad 400 zł, bo tyle wynika z przepisów. Dla rządu to bardzo korzystne, bo znaczna część tej podwyżki wraca od razu do finansów publicznych jako składki. Ale czy to dodatkowo nie napędzi rekordowej inflacji?
Wzrost minimalnego wynagrodzenia przewyższający ustawowy wskaźnik np. o 15 proc. będzie miał z pewnością proinflacyjny wpływ, bo odbije się to na cenach towarów i usług świadczonych przez przedsiębiorców. Ta podwyżka wywoła też presję na zwiększenie pozostałych wynagrodzeń, co z kolei może wywołać spiralę płacowo-inflacyjną. W tym sensie dyskusja nad płacą minimalną nie będzie łatwa. Dążenie do rekompensowania rosnących kosztów życia jest zrozumiałe, ale zbyt duża indeksacja może pogłębić wzrost inflacji.
Ale ta podwyżka może być jeszcze większa, biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku ma być także druga podwyżka w lipcu. Mówi się o podzieleniu 400 zł wzrostu, wynikających z ustawy, na pół.
Dzielenie podwyżki na dwie części w warunkach inflacji byłoby mniej korzystne dla zatrudnionych, niż gdyby ta inflacja była niższa i była tylko jedna podwyżka. Pytanie, jaka podwyżka minimalnego wynagrodzenia powinna nastąpić od 1 lipca. Nie jest to określone w ustawie i jest tu pewna dowolność. Moim zdaniem negocjowanie teraz podwyżki minimalnego wynagrodzenia w lipcu przyszłego roku byłoby utrudnione, bo w tym czasie może się wiele zmienić, przez co jest obarczone ryzykiem błędu. Można rozważyć dodatkową dyskusję w późniejszym czasie, ale nie przewiduje tego ustawa o płacy minimalnej.
Jaki będzie miała wpływ inflacja na rynek pracy. Czy przewiduje pan wzrost bezrobocia spowodowany jej zwalczaniem?
W krótkim terminie inflacja nie powinna przełożyć się na wyższe bezrobocie. Obecna sytuacja na rynku pracy jest jednak nadal korzystna dla pracowników. Hamujemy gospodarkę z bardzo dużej prędkości, na rynku są duże niedobory pracowników. Firmy będą więc ograniczać zapotrzebowanie na pracę, ale bez konieczności zwalniania zatrudnionych obecnie osób. Do tego dochodzi zjawisko chomikowania pracowników. Wielu przedsiębiorców ma świadomość, że po zwolnieniu specjalistów trudno będzie ich odzyskać w momencie odbicia gospodarki. Wolą więc ich zachować na stanowiskach.
Z drugiej strony przeciwdziałanie inflacji zawsze jest kosztowne, a ograniczenie popytu przełoży się na funkcjonowanie przedsiębiorstw i ich zapotrzebowanie na pracę. Schłodzenie gospodarki zwykle oznacza wzrost bezrobocia i obniżenie tempa wzrostu wynagrodzeń.
Mówi się jednak, że przed nami spirala płacowo-inflacyjna, gdy zarobki będą goniły rosnące ceny.
Przedsiębiorcy mają możliwości w zakresie podnoszenia zarówno cen, jak i pensji, ale w perspektywie całej gospodarki taka spirala jest bardzo niebezpieczna. Istotną rolę ma państwo w tym zakresie, które przez kształtowanie kosztów pieniądza przez władze monetarne oraz minimalnego wynagrodzenia przez Radę Dialogu Społecznego i rząd ma wpływ na sytuację gospodarczo-społeczną w kraju.
Tymczasem czeka nas bezprecedensowy wzrost minimalnej pensji.
Przy ustalaniu wysokości minimalnego wynagrodzenia trzeba będzie wykazać się wstrzemięźliwością. Choć ustawa przewiduje duży wzrost, może on być jeszcze większy. Jeśli przedobrzymy, może to być niekorzystne dla samych pracowników. Jeśli dolejemy paliwa do rosnącej inflacji, możemy się spodziewać, że będzie ona wyższa i trwała dłużej.
Na ile ocenia pan wzrost inflacji w najbliższym czasie? Kiedy nastąpi apogeum tych zwyżek?
Połowa tego roku powinna być momentem kulminacyjnym dla inflacji. Należy się jednak spodziewać, że zwyżki cen będą spowalniać w znacznie dłuższym okresie, niż teraz rosną. Trzeba zakładać, że w 2023 r. inflacja nadal będzie się utrzymywać niedużo poniżej 10 proc. To nie jest zbyt optymistyczna prognoza, ale w ostatnim czasie skumulowało się wiele negatywnych czynników – wzrost cen paliw, zerwanie łańcuchów dostaw, ale także wewnętrzna inflacja popytowa.
Do ilu procent dojdzie inflacja?
GUS zrewidował w piątek odczyt inflacji za kwiecień na 12,4 proc. Bazowy scenariusz zakłada, że dojdzie ona do 13–14 proc. i jak widać z odczytów GUS, jesteśmy już bardzo blisko. W scenariuszu pesymistycznym, zakładającym, że dojdzie do nieprzewidywalnych zdarzeń w otoczeniu zewnętrznym – m.in. eskalacji inwazji rosyjskiej w Ukrainie, która spowoduje paniczne ruchy na rynkach finansowych, może to też być gwałtowne odcięcie dostaw rosyjskiej ropy czy utrata wartości polskiej waluty, gdy np. w wyniku wydarzeń na wschodzie Polska przestanie być postrzegana jako bezpieczne miejsce do inwestowania – inflacja może wzrosnąć nawet do np. 17 proc.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →