J.Ż. na portalu internetowym zamieścił wpis o treści: Andrzej Duda, prezydent Polski, napisał, że czeka na nominację Joe Bidena, prezydenta-elekta USA, przez Kolegium Elektorskie. Jestem absolwentem american studies na Uniwersytecie Jagiellońskim w stopniu magistra. Co prawda polityka USA i sprawy tego kraju dzisiaj są jedynie moim hobby, ale nigdy nie słyszałem, aby w amerykańskim procesie wyborczym było coś takiego, jak nominacja przez Kolegium Elektorskie. Biden wygrał wybory. Zdobył 290 pewnych głosów elektorskich, ostatecznie, po ponownym przeliczeniu głosów w Georgii, zdobędzie ich zapewne 306, by wygrać, potrzebował 270. Prezydenta-elekta w USA obwieszczają agencje prasowe, nie ma żadnego federalnego, centralnego ciała ani urzędu, w którego gestii leży owo obwieszczenie. Wszystko co następuje od dzisiaj – doliczenie reszty głosów, głosowania elektorskie – to czysta formalność. Joe Biden jest 46 prezydentem USA. Andrzej Duda jest „debilem”.
Prokuratura oskarżyła J.Ż. o to, że w nieustalonym miejscu, publicznie (w internecie) umieścił na swoim otwartym profilu w serwisie społecznościowym wpis, w którym znieważył Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja Dudę, przez użycie wobec niego określenia powszechnie uznawanego za obraźliwe, tj. o czyn z art. 135 § 2 ustawy z 6.6.1997 r. Kodeks karny (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 2345 ze zm.; dalej: KK).
Stan prawny
Karze podlega ten „kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej” (art. 135 § 2 KK).
Znikoma społeczna szkodliwość czynu wyłącza przestępność czynu (art. 1 § 2 KK) i w konsekwencji prowadzi do umorzenia postępowania karnego (art. 17 § 1 pkt 3 ustawy z 6.6.1997 r. Kodeks postępowania karnego (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 543 ze zm.; dalej: KPK)).
Stanowisko SO w Warszawie
Sąd przyjął, że popełnienie zarzucanego czynu jest niewątpliwe, ale uznał, że czyn ten jest społecznie szkodliwy jedynie w stopniu znikomym, wobec czego postępowanie karne umorzył, uzasadniając to następująco.
Krytyczna, ale zarazem merytoryczna ocena wypowiedzi Prezydenta Dudy, poczyniona kanwie wyborów prezydenckich w USA, została zakończona obelżywym określeniem w stosunku do Głowy Państwa. Nie można jednak tego elementu oceniać w oderwaniu od całości tekstu autorstwa oskarżonego. Jest on pisarzem i publicystą o znacznym dorobku, z wykształcenia amerykanistą, a więc osobą posiadającą wiedzę merytoryczną odnośnie do stosunków społeczno-politycznych w USA. Podjęta przez niego aktywność w postaci przedmiotowego wpisu jest więc konsekwencją posiadanych umiejętności przy jednoczesnym prawie każdego obywatela do podejmowania krytyki władzy i osób ją sprawujących.
Istotny w ocenie stopnia społecznej szkodliwości czynu jest rozmiar wyrządzonej szkody. Przedmiotowy wpis jest w zasadniczej części oceną wypowiedzi Prezydenta RP na kanwie wyborów w USA i jest adresowany do określonego kręgu odbiorców. Nie jest to więc działanie bez uzasadnienia skierowane na naruszenie dobra chronionego prawem. Nie koncentruje się na elemencie obelżywym, wręcz przeciwnie – w zasadniczej części jest uzasadnioną oceną, której sformułowanie w żadnej mierze nie służy zamiarowi zniewagi. Nie jest to zachowanie ukierunkowane wyłącznie na znieważenie Prezydenta, a sama zniewaga ma charakter marginalny, nie może więc powodować szkody większej niż znikoma. Trudno bowiem, oceniając wpis oskarżonego, przyjąć, że użyte przez niego w stosunku do Prezydenta RP słowo obelżywe mogło naruszać bezpieczeństwo państwa lub publiczne.
Zamiarem oskarżonego była przede wszystkim polemika z wypowiedzią Prezydenta RP, polemika służąca – zdaniem J.Ż. – polskiej racji stanu.
Sąd zważył również na – niewątpliwie postępującą w debacie publicznej – znaczną radykalizację języka. Widoczne jest to szczególnie w debacie publicznej, gdzie wzajemne obrzucanie się inwektywami dla wielu stało się wręcz normą. Nie sposób zaakceptować tego typu zachowań, jednak nie można ich też nie zauważać.
W wielu publikacjach art. 135 § 2 KK traktowany jest jako relikt, archaiczne prawo wywodzące się z dawnej konstrukcji crimen laesae maiestatis, gdzie ochrona czci i honoru miała charakter hierarchiczny. Współcześnie rozumianą racją tej prawno-karnej ochrony powinna być sprawność wykonywania funkcji powierzonych. W demokratycznym państwie, które jawi się jako dobro wspólne wszystkich obywateli nie może być akceptacji dla ustanawiania nierówności przez wdrażanie takich mechanizmów prawnych, które faworyzowałyby tylko niektóre podmioty z racji zajmowanego stanowiska czy pozycji, jaką im się przypisuje, a nie z racji wykonywanych przez nich funkcji i realnego wpływu na działalność państwa. W systemach demokratycznych osoby publiczne, zwłaszcza sprawujące najwyższe funkcje, korzystają z niższego stopnia ochrony czci. Świadome i dobrowolne pełnienie funkcji musi wiązać się z większym ryzykiem publicznej krytyki. Bycie podmiotem i przedmiotem debaty publicznej w systemie demokratycznym nieodzownie wiąże się ze społeczną kontrolą i krytyką słów i czynów osoby publicznej. Politycy narażeni są zatem na szerszy zakres dopuszczalnej oceny społecznej i powinni spodziewać się krytyki ze strony obywateli. Taka zasada zmniejszonej ochrony funkcjonuje w wielu krajach Europy Zachodniej. Działający tam system demokratyczny uznaje za nieuzasadnione przywiązywanie wagi do samego tytułu i stanowiska oraz ochrony udzielonej z tytułu jego zajmowania. Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie wskazuje, że słabszy stopień ochrony obejmuje polityków za względu na sprawowane przez nich funkcje, co wiąże się automatycznie z szerszym prawem do krytyki.
Zasadność obowiązywania art. 135 § 2 KK może budzić wątpliwości. Czy przepis ten jest potrzebny, skoro istnieje odrębne przestępstwo znieważenia konstytucyjnego organu RP (art. 226 § 3 KK)? Pytanie to trafiło nawet do Trybunału Konstytucyjnego, który udzielił odpowiedzi twierdzącej (wyrok z 6.7.2011 r., P 12/09, Legalis). Tylko jeden sędzia TK zgłosił zdanie odrębne, którego ciekawe uzasadnienie sąd w omawianym wyroku karnym obficie cytuje.
Nie wymaga zajmowania stanowiska w kwestii, czy art. 135 § 2 KK powinien istnieć, by stwierdzić, że wyrok SO w Warszawie jest trafny. Pisarz J.Ż wyczerpał znamiona czynu z art. 135 § 2 KK. Nazwanie kogoś „debilem” jest zniewagą i już. Z drugiej strony, pociąganie do odpowiedzialności karnej w okolicznościach niniejszej sprawy urągałoby nie tylko powadze wymiaru sprawiedliwości, ale wręcz osłabiałoby wizerunek Prezydenta RP, skoro musiałby być chroniony przed tego typu znikomymi zachowaniami. Jest wiele prawdy w powiedzeniu, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →