Samorządy i Wody Polskie mają zbyt dużo swobody w decydowaniu o tym, jak zagospodarować tereny nad rzekami w miastach – taki był główny wniosek raportu Najwyższej Izby Kontroli, sporządzonego pod koniec 2022 r. NIK zauważała też, że nawet gdy samorządy dopełnią obowiązku konsultacji z Wodami Polskimi co do lokowania inwestycji na terenach zalewowych, to i tak nie zawsze tymi ustaleniami się przejmują.
Trzeba zaostrzyć prawo
Czas powodzi może skłonić rząd i parlament do ograniczenia tej swobody. – Trzeba pójść w stronę twardego zakazu zabudowania terenów zalewowych – powiedziała w ubiegłym tygodniu w TVP Info ministra klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska. Potwierdziła ten pogląd w poniedziałek 30 września na konferencji prasowej. Podkreśliła też, że tereny nad rzekami mogą być naturalnymi miejscami retencji wody z opadów i obszarami, gdzie rzeki mogą się rozlewać podczas przyboru wody po opadach. A właśnie tworzeniu takich naturalnych rozlewisk ma służyć uruchamiany obecnie kosztem 221 mln zł program resortu środowiska, którego celem jest przywracanie naturalnych stanów wód.
– Tworzenie naturalnych rozlewisk jest kierunkiem, który będziemy wspierać. Konieczna jest tu też współpraca z samorządami, które będą uchwalały plany zagospodarowania przestrzennego – powiedziała ministra.
Bez kontroli nad gminą
Zanim jednak dojdzie do zmian ustawowych, samorządy, Wody Polskie i inwestorzy muszą działać na podstawie obecnych przepisów. A te są niedoskonałe.
Same Wody Polskie przyznają, że konsultacje z samorządami się odbywają i dotyczą takich spraw jak decyzje o warunkach zabudowy i o ustaleniu lokalizacji inwestycji celu publicznego oraz miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Obowiązek taki dotyczy obszarów szczególnego zagrożenia powodzią i wynika z art. 166 Prawa wodnego.
„Największym problemem prawnym jest brak przepisów, które wprost wskazywałyby na obowiązek umieszczania wymagań i warunków dla planowanej zabudowy oraz planowanego zagospodarowania terenów położonych na obszarze szczególnego zagrożenia powodzią przez organ prowadzący postępowanie główne (tj. wójta, burmistrza, prezydenta miasta) w ostatecznej wersji dokumentu” – napisało biuro prasowe Wód Polskich w odpowiedzi na pytanie „Rzeczpospolitej”.
W praktyce daje się zauważyć, że atrakcyjność terenów nad rzekami jest tak wielka, że np. we Wrocławiu – jak to przyznają Wody Polskie – „dominuje presja na wprowadzanie zabudowy na terenach zagrożonych powodzią niezależnie od poziomu zagrożenia powodziowego wynikającego z częstości występowania powodzi”. Chodzi o obszary, na których prawdopodobieństwo wystąpienia powodzi jest wysokie z racji bliskości rzeki oraz głębokości i prędkości wód powodziowych.
Stare plany szkodzą
Zarówno Wody Polskie, jak też prawnicy specjalizujący się w obsłudze procesu inwestycyjnego przyznają, że jest jeszcze jedna przeszkoda, dotycząca zresztą nie tylko terenów zalewowych. To niedostosowanie planów miejscowych do zmieniających się realiów. Teoretycznie samorządy powinny weryfikować takie plany przynajmniej raz w ciągu kadencji, ale nie zawsze się tak dzieje.
– Tymczasem tempo zmian w różnych przepisach dotyczących inwestycji jest tak duże, że nie zawsze owe plany je uwzględniają. Zdarzało się już np., że plany miejscowe nie respektowały przepisu prawa wodnego zakazującego stawiania budynków w odległości mniejszej niż 50 m od stopy wału przeciwpowodziowego – wspomina Przemysław Kastyak, radca prawny i partner w kancelarii Penteris. Dodaje on, że plany miejscowe nie zawsze uwzględniają też wytyczne zawarte w mapach zagrożenia przeciwpowodziowego.
– Samorządy nie zawsze mają siły i środki na to, by takie miejscowe plany na bieżąco aktualizować. Jednak być może po obecnej powodzi wskazane byłoby zmobilizować je ustawowym przepisem do rewizji tych planów pod kątem przeciwpowodziowym w ciągu najbliższego roku czy dwóch lat – postuluje Kastyak.
Pojawiające się postulaty zmian dotyczą nie tylko ustawowego ograniczenia inwestycji na terenach zalewowych, mobilizacji samorządów do aktualizacji planów, ale też doprecyzowania istniejących regulacji. Chodzi np. o rozporządzenie w zakresie wymagań, jakie może określać pozwolenie wodno-prawne (Dz.U. z 2019 r. poz. 277). Pozostawia ono Wodom Polskim sporo swobody w ocenie możliwości realizowania inwestycji na terenach zalewowych czy określania wymagań, jakie tego typu inwestycje powinny spełniać.
Gdy przeanalizuje się wspomniane rozporządzenie, mieszczące się na jednej stronie maszynopisu, to widoczne staje się, że zawiera ono tylko ogólne wytyczne określające, co i w jaki sposób można budować na terenach zagrożonych powodzią. Trzeba m.in. odpowiednio usytuować budynek względem kierunku przepływu wody powodziowej, właściwie skonstruować fundamenty, dostosować konstrukcję do wyporu w czasie zalania wodami powodziowymi.
Maciej Król, radca prawny w firmie doradczej Olesiński i Wspólnicy we Wrocławiu
Czas powodzi i tuż po niej może oznaczać większe niż wcześniej społeczne zrozumienie i wsparcie nie tylko dla budowy infrastruktury hydrologicznej, ale też dla wprowadzenia przepisów, które by uporządkowały kwestie budowy na terenach zalewowych. Może to być np. ustawowe zdyscyplinowanie samorządów tak, by zaktualizowały plany miejscowe, często sprzed kilkunastu lat, z uwzględnieniem dzisiejszych przepisów prawa wodnego i aktualnej wiedzy o zagrożeniu powodziowym. Jest to o tyle ważne, że zgodnie z przepisami pozwolenie wodnoprawne na lokalizowanie inwestycji na obszarze zalewowym nie może naruszać ustaleń planu miejscowego, decyzji o warunkach zabudowy lub decyzji lokalizacyjnej. Wprawdzie wszystkie te akty planistyczne powinny być obecnie uzgadniane z Wodami Polskimi, ale nieaktualne plany miejscowe sprawiają, że Wody Polskie bywają nimi związane przy wydawaniu pozwoleń wodnoprawnych, co tworzy błędne koło w kontrze do wymagań ochrony przeciwpowodziowej.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →