Od początku września amerykańska armia prowadzi na Morzu Karaibskim, a od niedawna także na Oceanie Spokojnym, ataki na łodzie, które mają być wykorzystywane do przemytu narkotyków. Według dziennikarzy „Washington Post” w ramach takich działań 2.9.2025 r. Pete Hegseth, sekretarz obrony USA, wydał ustne polecenie dobicia ludzi ocalałych z zatopionej jednostki. Gdyby te doniesienia się potwierdziły, jak z punktu widzenia prawa należałoby zakwalifikować ten czyn? Jako zbrodnię, zbrodnię wojenną?
Na wstępie musimy sobie powiedzieć, że podejmowane przez Stany Zjednoczone działania przeciwko potencjalnym przemytnikom narkotyków mają niewiele wspólnego z prawem międzynarodowym. Używanie sił zbrojnych w celach policyjnych jest oczywiście możliwe i przewidziane w wielu porządkach prawnych poszczególnych państw, jak i także w prawie międzynarodowym. Tylko że w takich wypadkach wojsko działa jak siły policyjne. A celem sił policyjnych jest zatrzymanie przestępców i doprowadzenie ich przed oblicze wymiaru sprawiedliwości.
Natomiast takie intencjonalne atakowanie, powiedzmy, przemytników, nie mieści się w granicach prawa międzynarodowego ani w standardach praw człowieka. Po drugie, sytuacja, do której pan się odniósł, czyli ostrzelanie łodzi, a potem dobijanie tych rozbitków, to już jest przestępstwo do kwadratu, zbrodnia międzynarodowa. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. O ile jeszcze sam atak na taką łódź jest w zasadzie przestępczy, to dobijanie osób, które się uratowały, jest niedopuszczalne. Nie chcę używać słowa rozbitek, które w potocznym rozumieniu ma znaczenie dość szerokie, ale „rozbitek” to jest kombatant na morzu, który no wypadł na burtę na skutek ostrzelania jego jednostki pływającej. Używanie sformułowania „rozbitek” sugerowałoby legalnych kombatantów, natomiast przemytnicy narkotyków, to nie są żadni kombatanci.
Amerykanie określają ich jako terrorystów i w związku z tym atakują ich w ramach zadekretowanej przez prezydenta George’a Busha Juniora w 2001 r. wojny z terroryzmem.
A czy przestępczość narkotykową można w ogóle traktować jako terroryzm?
Amerykanie tak robią, lecz jest to mocno naciągane. Próbują tłumaczyć, że te ataki przeciwko przemytnikom są w istocie skierowane przeciwko grupom terrorystycznym w ramach wojny z terroryzmem. Z wojną z terroryzmem jesteśmy już cokolwiek oswojeni. W końcu trwa ona od 24 lat od ataku na World Trade Center. W jej ramach terroryzm był zwalczany przy pomocy sił zbrojnych metodami militarnymi. Przyzwyczailiśmy się, że w ten sposób terroryści są atakowani i zabijani. Natomiast teraz pod tę kategorię terrorystów Stany Zjednoczone podciągnęły przemytników narkotyków. Czyli powiedzmy sobie szczerze pospolitych przestępców. Bo terrorystów – ile złego by o nich nie powiedzieć – wyróżnia spośród przestępców pospolitych polityczna intencja działania. Oni działają brutalnie, atakują cywilów, osoby niewinne, porywają zakładników itd., ale oni to robią w pewnej politycznej intencji – wybicia się na niepodległość czy uwolnienia jakichś swoich kolegów, działaczy, liderów jakichś ruchów politycznych. Immanentną cechą działań terrorystycznych jest to , że one są podejmowane w celach politycznych. Takie cele i intencje nie przyświecają natomiast przemytnikom narkotyków.
Trudno ich zatem kategoryzować jako terrorystów i w związku z tym zwalczać przy pomocy sił zbrojnych w ramach wojny z terroryzmem.
Powiedział pan, że można zakwalifikować te działania jako zbrodnię międzynarodową. W takim wypadku odpowiadałby za nią sekretarz obrony, który miał wydać ustny rozkaz. On sam co prawda zaprzecza, ale rzeczniczka Białego Domu potwierdziła, że admirał Frank Bradley działał 2 września za zgodą sekretarza obrony. Czy skoro USA nie są stroną Statutu Rzymskiego, to istnieje możliwość pociągnięcia Pete’a Hegsetha do odpowiedzialności przed jakimś międzynarodowym organem?
W tym przypadku odpowiedzialność powinna być egzekwowana przede wszystkim przed sądami amerykańskimi. Tak jak pan powiedział, Stany Zjednoczone nie podlegają jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego. Jednak USA są demokratycznym państwem z trójpodziałem władzy, z niezawisłymi sądami, które nie podlegają politycznym instrukcjom rządu amerykańskiego. W związku z tym niezawisłe organy wymiaru sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych powinny przyjrzeć się tej sytuacji.
Nie ma szans na to, by jakikolwiek organ zewnętrzny czy sąd innego kraju albo międzynarodowy trybunał w Hadze się na ten temat wypowiedział. Także ONZ nie ma żadnych instrumentów sądowych, żeby ścigać zbrodnie międzynarodowe. Mamy w strukturach ONZ Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, ale on się nie zajmuje ściganiem sprawców zbrodni. Odpowiada na pytania prawne stawiane przez organy ONZ i rozstrzyga spory, które państwa mu przedstawią. Poza powoływaniem ewentualnie komisji badań, czyli jakichś grup ekspertów, które by ustaliły, co się wydarzyło, przeprowadzeniem śledztwa i sporządzeniem raportu, ONZ niewiele może zrobić. Przede wszystkim nie może pociągnąć nikogo do odpowiedzialności karnej. Zostaje więc odpowiedzialność przed sądami krajowymi.
W przeszłości mieliśmy takie sytuacje, w których udawało się postawić przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości żołnierzy za dokonywane przez nich zbrodnie wojenne, choć dochodzi do tego raczej w wyjątkowych sytuacjach. Wystarczy wspomnieć, z jakim trudem udało się pociągnąć do odpowiedzialności wojskowych za masakrę wietnamskiej wioski My Lai.
To prawda. W dodatku zapadłe wyroki były krytykowane jako zbyt łagodne. Natomiast amerykański wymiar sprawiedliwości działa. Od czasu Wietnamu Amerykanie walczyli w Iraku, w Afganistanie i w wielu innych teatrach działań wojennych. Zdarzały się różne sytuacje, które owocowały postępowaniami karnymi przeciwko żołnierzom armii USA. Nie mamy więc do czynienia tylko i wyłącznie z kryciem własnych żołnierzy, aby unikali odpowiedzialności.
No tak, ale czym innym jest pociągnięcie do odpowiedzialności żołnierza jakiejś niskiej szarży, który był tylko wykonawcą, a czym innym wysokiego rangą urzędnika amerykańskiej administracji. Myśli pan, że są szanse, by postawić przed sądem tak znaczącą figurę?
To jest jedyna możliwość. Szanse, by jakikolwiek organ zewnętrzny zajął się tą sprawą, są niewielkie, choć teoretycznie państwo, którego obywatelami są ci przemytnicy, którzy zostali zgładzeni, mogłoby przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. Mogą one prowadzić śledztwa w sprawie zabójstwa ich obywateli na skutek tego typu przestępczych działań władz amerykańskich. W takiej sytuacji wchodzi oczywiście w grę immunitet państwa, który chroni najwyższych oficjeli państwowych, takich jak prezydent, minister spraw zagranicznych czy w tym przypadku sekretarz obrony. A to może stanowić barierę dla pociągnięcia go do odpowiedzialności przed sądem zewnętrznym jakiegoś państwa Ameryki Łacińskiej. By tak się stało, Hegseth musiałby się tam fizycznie znaleźć, a trudno sobie wyobrazić, by został np. pojmany i postawiony przed tym sądem. To już naprawdę wysoce wątpliwe.
Artykuł pochodzi z Systemu Legalis. Bądź na bieżąco, polub nas na Facebooku →