Skarbówka chce podatek od wysokich darowizn ze zbiórki
Procedowane przez parlament przepisy o podatku od spadków i darowizn mogą uderzyć w osoby, które dostają pieniądze z charytatywnych zbiórek. Z interpretacji fiskusa sprzed kilku dni wynika jednak, że już teraz część wpłat powinna być opodatkowana.
Z pytaniem do skarbówki wystąpił przewlekle chory mężczyzna. Zbierał pieniądze za pośrednictwem portalu. W sumie dostał 447 wpłat od różnych osób. Dwie z nich przekroczyły najniższą kwotę wolną od podatku (teraz wynosi 5308 zł, wcześniej 4902 zł).
Jak nie wiadomo od kogo, to najniższa ulga
Jak rozliczyć pieniądze ze zbiórki? Obecnie nie trzeba sumować darowizn od wielu osób (dodajemy tylko kwoty otrzymane przez pięć lat od jednego darczyńcy). Mężczyzna nie zapłaci więc daniny od 445 wpłat. Dwie darowizny, których wartość przekracza kwotę wolną, muszą jednak być opodatkowane – podkreśliła skarbówka.
Mężczyźnie nie pomógł argument, że nie zna swoich dobroczyńców. Wskazywał, że jeden z nich jest w ogóle anonimowy, drugi podał imię i nazwisko, ale nie można sprawdzić, czy są prawdziwe. Nie zawierał z nimi żadnej umowy. Nie jest w stanie stwierdzić, czy łączą go z darczyńcami jakieś więzy pokrewieństwa i w jakiej grupie podatkowej się znajduje (są w nich różne kwoty wolne, a w zerowej darowizny mogą być w ogóle nieopodatkowane).
Fiskusowi to nie przeszkadza. Jego zdaniem brak umowy nie oznacza, że nie doszło do darowizny. A jeśli nie można określić stopnia pokrewieństwa z darczyńcą, to obdarowanego należy zaliczyć do trzeciej grupy (w której kwota wolna jest najniższa). Przy wpisywaniu darowizn do zeznania należy wskazać, że jeden darczyńca jest anonimowy, oraz podać imię i nazwisko drugiego.
Reasumując, od obu wpłat trzeba zapłacić podatek (interpretacja nr 0111-KDIB2-2.4015.143.2022.3.MM).
– Trudno polemizować z tym stanowiskiem. Faktycznie, obecne regulacje dają fiskusowi prawo do opodatkowania pojedynczych, wysokich darowizn – mówi Wojciech Jaciubek, adwokat i doradca podatkowy w kancelarii Marszałek i Partnerzy-Adwokaci. Podkreśla, że jeśli przepisy się zmienią, będzie jeszcze gorzej, bo większość beneficjentów dobroczynnych zbiórek zostanie opodatkowana.
Chodzi o tzw. ustawę deregulacyjną, która nowelizuje też ustawę o podatku od spadków i darowizn. Z uchwalonych przez Sejm przepisów wynika, że darowizny od wielu osób muszą być sumowane (począwszy od 1.7.2023 r.). Jeśli przekroczą pięcioletni limit (wyniesie 54 180 zł), będą opodatkowane.
– Załóżmy, że osoba zbierająca na leczenie dostanie od tysiąca darczyńców po 100 zł. Teraz nie dzieli się z fiskusem, po zmianach będzie musiała zapłacić podatek – tłumaczy Wojciech Jaciubek.
Co można zrobić z kontrowersyjną zmianą
O tym, że uchwalone przez Sejm przepisy zaszkodzą charytatywnym zbiórkom, pisaliśmy 31.1.2023 r. na rp.pl. Następnego dnia rząd zapowiedział ich korektę. W trakcie prac senackich nie udało się jednak wypracować formuły likwidującej negatywne dla podatników rozwiązania i jednocześnie zachowującej korzystne (nowelizacja podnosi bowiem znacznie kwoty wolne od podatku). Ostatecznie Senat przyjął uchwałę o odrzuceniu całej ustawy deregulacyjnej.
Ustawa trafi teraz do Sejmu. Jego najbliższe posiedzenie zaplanowane jest na 7.3.2023 r. Jeśli Sejm zgodzi się z Senatem, zmian w podatku od spadków i darowizn nie będzie. Jeśli jednak nie zgodzi się na odrzucenie nowelizacji, wejdzie ona w całości (oczywiście gdy podpisze ją prezydent). Czyli z wyższymi kwotami wolnymi, ale też z przepisami zaostrzającymi zasady rozliczania podatku od zbiórek.
Co wtedy mogą zrobić rządzący, żeby wycofać się z tej kontrowersyjnej zmiany? Po raz kolejny znowelizować ustawę o podatku od spadków i darowizn. Ewentualnie minister finansów może wydać rozporządzenie o zaniechaniu poboru podatku.
Potrzebne rozwiązania systemowe
– Bez względu na to, jak potoczą się losy nowelizacji, jedno jest pewne: potrzebne są rozwiązania systemowe rozstrzygające problemy związane z rozliczaniem dobroczynnych zbiórek. Nie może być tak, że państwo zabiera część pieniędzy otrzymanych na leczenie – podsumowuje Wojciech Jaciubek.
Wsparcie z fundacji nadal bez daniny
Nawet jeśli wejdą w życie nowe przepisy, to nie powinny wpłynąć na rozliczenia podopiecznych charytatywnych fundacji i stowarzyszeń. Otrzymywana od organizacji pomoc nie jest bowiem uznawana za darowizny. Nie podlega więc pod ustawę o podatku od spadków i darowizn. Jak w takim razie rozliczyć wsparcie z fundacji, np. kwotę przeznaczoną na sfinansowanie operacji albo turnusu rehabilitacyjnego? Fiskus zgadza się, że są to świadczenia z pomocy społecznej. Z przepisów wynika, że mogą się nią zajmować także organizacje pozarządowe.
Czy takie świadczenia są obciążone PIT? Nie. Zgodnie bowiem z art. 21 ust. 1 pkt 79 ustawy o PIT świadczenia z pomocy społecznej są zwolnione z podatku.
Skarbówka potwierdza to w interpretacjach, np. w sprawie mężczyzny chorego na stwardnienie zanikowe boczne. Fundacja finansuje mu leczenie i rehabilitację. Fiskus zgodził się, że w ten sposób realizuje zadania z zakresu pomocy społecznej. A świadczenia są zwolnione z podatku.
Czy warto oszczędzać w PPK?
Pierwszy autozapis
Tak wynika z art. 23 ust. 5 i 6 ustawy z 4.10.2018 r. o pracowniczych planach kapitałowych (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 46), który przez ostatnie cztery lata czekał na zastosowanie.
Z informacji, które przekazał „Rzeczpospolitej” Polski Fundusz Rozwoju (PFR), wynika, że obecnie w ramach PPK oszczędza 2,569 mln osób. Nie chciał natomiast prognozować, ilu nowych uczestników przybędzie od marca w związku z autozapisem.
Przypomnijmy, że w ramach wspomnianego systemu dobrowolnego oszczędzania potrącane jest 2 proc. z pensji pracownika (lub zleceniobiorcy). Do tego pracodawca dokłada kolejne 1,5 proc. jego pensji, a państwo wpłaca jednorazowo 250 zł wpłaty powitalnej, a następnie co roku dokłada 240 zł. Z kolei osoby zarabiające mniej niż 120 proc. płacy minimalnej (od 1.1.2023 r. jest to 4188 zł brutto, a od 1.7.2023 r. – 4320 zł brutto) mogą obniżyć wpłatę własną do 0,5 proc. wynagrodzenia. Wpłaty do PPK można także zwiększyć do 4 proc. zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy.
W związku z pierwszym autozapisem do PPK firmy mają sporo pytań. Poniżej wyjaśniamy pojawiające się w tym zakresie wątpliwości.
Sporo pytań
Pierwsza kwestia to krąg podmiotów, których dotyczy autozapis. Zgodnie z wytycznymi PFR Portal PPK, który zajmuje się szkoleniami z nowych przepisów, obejmie wyłącznie osoby, które złożyły deklarację o rezygnacji z dokonywania wpłat. Nie ma przy tym znaczenia, czy były uczestnikami programu i go opuściły, czy też nigdy w ich imieniu nie została zawarta umowa o prowadzenie. Spokój mają z kolei obecni oszczędzający.
Kolejna sprawa to obowiązki firm związane ze wspomnianymi przepisami. Do końca lutego pracodawcy muszą bowiem poinformować pracowników, którzy złożyli deklarację o rezygnacji, o autozapisie. Nie mogą jednak ich namawiać do zaniechania oszczędzania. Grożą za to bowiem surowe kary (nawet 1,5 proc. funduszu wynagrodzeń w danej firmie w poprzednim roku).
Sam pracownik też ma czynności do wykonania. Z uwagi na to, że 28.2.2023 r. wygasają wszystkie złożone deklaracje o rezygnacji z PPK, to osoba, która chce ponowić swoje oświadczenie, powinna złożyć je najwcześniej 1.3.2023 r. Taki wzór (w języku polskim, ukraińskim, angielskim) można znaleźć np. w plikach do pobrania na stronie mojeppk.pl.
Cały miesiąc
Ile czasu ma pracownik na ponowną rezygnację? Z wyjaśnień PFR Portal PPK wynika, że na decyzję ma praktycznie cały marzec. Dopiero bowiem w kwietniu (między 1 a 17 kwietnia) naliczone wpłaty do PPK mogą zostać przekazane do instytucji finansowej.
Specyficzna jest natomiast sytuacja osób pomiędzy 55. a 70. rokiem życia, które mogą przystąpić do PPK jedynie na swój wniosek. I tak, pracownik, który zrezygnował z oszczędzania w tym programie i na dzień 1.4.2023 r. będzie miał ukończone 55 lat, nie składa ponownej deklaracji o rezygnacji.
Z kolei aby przystąpić do PPK, musi złożyć własny wniosek. Natomiast pracownik, który zrezygnował i na dzień 1.1.2023 r. będzie miał ukończone 70 lat, również nie składa ponownej rezygnacji. Powód jest jednak inny. Do PPK można bowiem przystąpić tylko do 70. roku życia.
Krzysztof Nowak, CEO Mercer Polska
Z perspektywy czysto inwestycyjnej nie mam wątpliwości, że PPK są korzystnym rozwiązaniem, obudowanym szeregiem mechanizmów ułatwiających oszczędzanie. Mam na myśli m.in. limit kosztów zarządzania PPK pobieranych przez instytucję finansową, który daje oszczędzającemu pewność, że jego środki „nie zostaną przejedzone”. Kolejna sprawa to łatwość wyboru właściwej strategii inwestycyjnej, która dla większości uczestników oznacza konsekwentne lokowanie kapitału według tzw. strategii cyklu życia. Oznacza to, że wraz z wiekiem inwestora ogranicza się udział akcji w inwestycjach, czyli co do zasady bardziej ryzykownych typów inwestycji.
Do oceny atrakcyjności tego rozwiązania powinniśmy pewnie porównać kwotę, która znajdzie się na naszym rachunku (np. po roku oszczędzania), z tym, ile musieliśmy sami zainwestować. I tak, aby skorzystać z PPK, pracownik musi zadeklarować własną wpłatę do planu (min. 2 proc. wynagrodzenia) oraz zapłacić podatek dochodowy PIT od wpłaty pracodawcy (najczęściej od 1,5 proc. wynagrodzenia). W zamian otrzymuje: 1,5 proc. składki od pracodawcy, 240 zł rocznie od państwa (a 250 zł jednorazowo) oraz zyski z inwestycji. Chociaż bywa – czego część z nas doświadcza dzisiaj – że czasami pojawiają się też straty. Mało jednak prawdopodobne, żeby pracownik utracił wszystko, co sam zainwestował. Strata z inwestycji w większości przypadków musiałaby być wyższa niż 40–50 proc. rocznie. To bardzo dużo.
Podnoszone są też argumenty niefinansowe. Przede wszystkim obawy, że państwo zabierze oszczędzającym to, co na PPK zgromadzili (przykład OFE). Taki scenariusz będzie trudny do powtórzenia ze względu przede wszystkim na fakt, iż środki z PPK są prywatną własnością oszczędzających. Trzeba też pamiętać, że ustawa pozwala uczestnikom PPK wypłacić środki w każdej chwili. Tracimy wówczas dopłaty państwa, 30 proc. składek pracodawcy trafia na nasze konto w ZUS plus musimy zapłacić 19-proc. podatek od zysków (chodzi o zyski, a nie zgromadzone kwoty), jednak wciąż zostanie nam więcej, niż zainwestowaliśmy.
Strona postępowania dotyczącego pozwolenia na budowę
Postępowanie administracyjne
W 2020 r. Starosta zatwierdził projekt budowlany i udzielił pozwolenia na budowę dla Gminy R. obejmującego budowę centrum przesiadkowego na kilku działkach. G.Ł. wniosła odwołanie wskazując, że od 45 lat jest posiadaczem samoistnym jednej z tych działek. Na jej wniosek toczy się postępowanie o zasiedzenie tej nieruchomości. Wojewoda umorzył postępowanie odwoławcze wskazując, że z księgi wieczystej nieruchomości, do której prawa zgłasza wnosząca odwołanie, wynika, iż stanowi ona własność Skarbu Państwa w użytkowaniu wieczystym „P.” S.A. Zgodnie z projektem budowlanym na terenie tej działki inwestor planuje wykonanie robót polegających na budowie studzienki teletechnicznej, do której zamierza włączyć fragment zlokalizowanej na innej działce istniejącej sieci teletechnicznej. Stroną postępowania jest więc „P.” S.A. a nie wnosząca odwołanie.
Interes faktyczny nie decyduje o uznaniu za stronę postępowania
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach oddalił skargę G.Ł. wskazując, że zgodnie z art. 28 ust. 2 ustawy z 7.7.1994 r. Prawo budowlane (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 2351; dalej: PrBud) stronami w postępowaniu w sprawie pozwolenia na budowę są: inwestor oraz właściciele, użytkownicy wieczyści lub zarządcy nieruchomości znajdujących się w obszarze oddziaływania obiektu. Sam fakt posiadania nieruchomości w obszarze oddziaływania projektowanego obiektu, niepowiązany z przysługiwaniem tytułu prawnego do nieruchomości, o którym mowa w art. 28 ust. 2 PrBud, nie może prowadzić do uznania posiadacza za stronę postępowania w sprawie pozwolenia na budowę. Jak ustalono, działka w czasie trwania postępowania o wydanie pozwolenia na budowę stanowiła własność Skarbu Państwa w użytkowaniu wieczystym „P.” S.A. a postępowanie o zasiedzenie nieruchomości było dopiero w toku. Sąd stwierdził, że G.Ł. nie wykazała w tym czasie swego interesu prawnego. Argumenty wskazane przez skarżącą dotyczyły jedynie wykazania jej interesu faktycznego.
Przesłanki zawieszenia postępowania administracyjnego
Sąd uznał, że nie było podstaw do zawieszenia postępowania administracyjnego w trybie art. 97 § 1 pkt 4 KPA, w celu oczekiwania na prawomocne rozstrzygnięcie sprawy o zasiedzenie toczącej się przed sądem powszechnym. W orzecznictwie przyjmuje się bowiem, że elementem zagadnienia wstępnego jest istnienie zależności miedzy uprzednim rozstrzygnięciem, a rozpatrzeniem sprawy i wydaniem decyzji. Związek zagadnienia wstępnego z rozpoznaniem sprawy administracyjnej i wydaniem decyzji wyraża się relacją, w której brak rozstrzygnięcia zagadnienia wstępnego przez inny organ lub sąd wyklucza każde, zarówno pozytywne, jak i negatywne dla strony zakończenie postępowania administracyjnego (zob. wyrok NSA z 9.7.2013 r., I OSK 348/12, Legalis). Natomiast to, że wynik innego postępowania może mieć wpływ na treść decyzji, nie przesądza o istnieniu zagadnienia wstępnego.
G.Ł. wskazywała w skardze, że Sąd Rejonowy w G. wydał postanowienie o udzieleniu zabezpieczenia poprzez wpisanie ostrzeżenia do księgi wieczystej nieruchomości. Sąd stwierdził jednak, że postanowienie o zabezpieczeniu tymczasowym roszczenia skarżącej nie daje podstawy do przyznania jej statusu strony w postępowaniu administracyjnym. W szczególności nie przesądza ono, że sprawa cywilna zakończy się stwierdzeniem zasiedzenia.
Strona postępowania o wydanie pozwolenia na budowę
Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną G.Ł. Zgodnie z ogólną zasadą wyrażoną w art. 28 KPA, stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku dotyczy postępowanie albo kto żąda czynności organu ze względu na swój interes prawny lub obowiązek. Art. 28 ust. 2 PrBud stanowi wyjątek od tej zasady i ogranicza krąg stron w postępowaniu o wydanie pozwolenia na budowę do właścicieli, użytkowników wieczystych lub zarządców nieruchomości znajdujących się w obszarze oddziaływania obiektu. Przy czym w pojęciu zarządcy nieruchomości mieści się też podmiot, na rzecz którego ustanowiono prawo użytkowania nieruchomości na podstawie przepisów KC. Regulacja art. 28 ust. 2 PrBud miała na celu ograniczenie liczby podmiotów biorących udział w tym postępowaniu, a w rezultacie jego uproszczenie i przyspieszenie. W konsekwencji status strony w postępowaniu o udzielenie pozwolenia na budowę nie będzie przysługiwał podmiotom władającym nieruchomością na podstawie umów cywilnoprawnych np. dzierżawa, najem, leasing, użyczenie, a także posiadaczom, którzy nie mają żadnego tytułu prawnego do nieruchomości, tak jak G.Ł. Mogą one natomiast domagać się respektowania ich praw w postępowaniu przed sądem powszechnym.
W ocenie NSA ani fakt wystąpienia z roszczeniem cywilnoprawnym o zasiedzenie nieruchomości, ani też wydania przez sąd cywilny postanowienia o udzieleniu zabezpieczenia, nie są źródłem interesu prawnego niezbędnego do bycia stroną postępowania w przedmiocie udzielenia pozwolenia na budowę obejmującego tą nieruchomość. Skarżąca nie posiada tytułu prawnego do działki i powołuje się jedynie na fakt władania nią bez żadnego tytułu.
Zarząd a władanie nieruchomością
Za nieuzasadnione uznano twierdzenia G.Ł., że w istocie zarządza sporną nieruchomością. Należy bowiem odróżnić zarząd nieruchomością od władania tą nieruchomością. Zgodnie z jej art. 184a ustawy z 21.8.1997 r. o gospodarce nieruchomościami (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 1899) zarządca nieruchomości to przedsiębiorca prowadzący działalność gospodarczą z zakresu zarządzania nieruchomościami, czyli podmiot, który uzyskuje prawo zarządzania nieruchomością będącą cudzą własnością, w imieniu własnym i z wyłączeniem właściciela. NSA wskazał, że zdarzeniem prawnym skutkującym powstaniem zarządu może być zarówno umowa cywilnoprawna (np. umowa ustanawiająca zarząd nieruchomością, umowa ustanawiająca zarząd nieruchomością wspólną), jak i władczy akt administracyjny (np. oddanie nieruchomości w trwały zarząd) czy też orzeczenie sądu powszechnego (np. wszelkie przypadki ustanowienia zarządu przymusowego, ustanowienia syndyka). Jednak taka sytuacja nie ma miejsca w tej sprawie.
Zmiany w kodeksie etycznym adwokatów
Komisja Europejska złożyła skargę do TSUE przeciw Polsce (oraz Malcie i Słowenii) za niewdrożenie dyrektywy usługowej. Czego dokładnie ona od nas wymaga i jakie przepisy trzeba zmienić?
Dyrektywa dotyczy swobody działalności gospodarczej i wymaga zniesienia m.in. ograniczeń w zakresie reklamy usług prawnych. Ta skarga wynika zapewne z niewiedzy, bo w Polsce prace nad zmianami trwają w adwokaturze już od 2021 r. Wówczas powołano zespół, którym kieruję. Jesteśmy na finiszu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, na posiedzeniu plenarnym Naczelnej Rady Adwokackiej w maju projekt zapewne zostanie przyjęty. Należy pamiętać, że jest to efekt determinacji obecnych władz adwokatury i prezesa NRA Przemysława Rosatiego, dla którego uregulowanie tej kwestii jest jednym z priorytetów tej kadencji.
Komisja jednak nie ocenia stopnia zaawansowania prac legislacyjnych, ale ich efekt…
Tak, ale nie wystarczy usiąść i wymyślić nowe brzmienie przepisów. Aby sprostać unijnym wymogom, musimy też zachować odpowiednie procedury wprowadzania zmian. Aby ten efekt osiągnąć, musieliśmy m.in. przeprowadzić badania wewnętrzne. Zleciliśmy je zewnętrznemu zespołowi. Teoretycznie mogliśmy je przeprowadzić sami jako adwokatura – ale chcieliśmy, by miały walor szczególnej niezależności. Trwały one od kwietnia do października i dopiero pod koniec zeszłego roku przedstawiono wyniki. Badania przeprowadzone zostały na reprezentatywnej grupie adwokatów, jak i potencjalnych i byłych klientów. Dopiero na tej podstawie mogliśmy przygotowywać projekt zmian. Rynek reklamy na pewno zostanie otwarty dla adwokatów, ale nie będzie to otwarcie pełne. Pozostaną ograniczenia wynikające z ogólnych norm etycznych – bo nimi się musimy kierować.
Co pokazały wyniki tych badań?
Że społeczeństwo wcale nie oczekuje od adwokatów reklamowania się bez ograniczeń – klienci oczekują, by reklama nie była nachalna, ale transparentna i uczciwa. Jest więc w społeczeństwie poczucie, że reklama usług adwokackich nie może być taka sama jak produktów spożywczych czy przemysłowych. Musi być w odpowiednim miejscu i formie. Nie może też wprowadzać w błąd. To się wydaje oczywiste, ale pamiętajmy, że dopiero niedawno wprowadzono przepis, że produktów paramedycznych nie mogą reklamować aktorzy udający lekarzy. Było to pewne zaskoczenie, ale przyjemne – zakładaliśmy bowiem, że być może wygra koncepcja zupełnie wolnego rynku. Okazało się, że w społecznym postrzeganiu materia naszej pracy jest szczególna, że nasz przekaz ma być bardziej informacją niż reklamą. I w nowych uregulowaniach prawdopodobnie tak będzie.
Co będą one zawierały?
Przede wszystkim, nie będą mówiły o reklamie, ale o „informacji handlowej”. To szersze pojęcie – reklama kojarzy się z zachęcaniem, informacja raczej z rzetelnym podawaniem faktów. Jeśli przepisy zostaną przyjęte w obecnej formie (bo mogą być w nich jeszcze wprowadzone zmiany w wyniku konsultacji środowiskowych), to nastąpi odwrócenie trendu. Tzn. informacja handlowa co do zasady będzie dopuszczalna, z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z tego, że ma dotyczyć materii wrażliwej społecznie. Dziś jest odwrotnie – jest ona zakazana, z małymi wyjątkami.
A jakie ograniczenia pozostaną?
Zabezpieczenia mają zapewnić, że reklama będzie uczciwa, nie będzie wprowadzać w błąd. Żeby nie była też obietnicą czegoś, czego nie da się zrealizować lub jest to bardzo trudne. Wciąż trwają ustalenia ws. dopuszczalności posługiwania się w przekazie handlowym opiniami klientów. Ale nie ma ani potrzeby, ani woli po stronie NRA, by tego zabraniać. Posługiwanie się opiniami jest powszechne już we wszystkich segmentach.
Od początku roku obowiązują jednak przepisy, które nakazują – także adwokatom – informować, jak weryfikują prawdziwość takich opinii.
Tak, jak najbardziej. Problemem jest też rynek sztucznego napędzania pozytywnych komentarzy – i nawet średnio świadomy konsument zdaje sobie z tego sprawę. Każda kancelaria otrzymuje co najmniej kilka tego typu ofert w tygodniu. Jednak samą możliwość posługiwania się opiniami na swojej stronie chcemy zostawić. Oczywiście pod warunkiem, że będą one rzetelne oraz z zachowaniem tajemnicy adwokackiej. Zdarzają się bowiem przypadki – i mam nadzieję, że wynika to z niefrasobliwości – gdy adwokat zamieszcza na swojej stronie orzeczenie bez anonimizacji, z danymi klienta. Tak być nie może.
Doręczanie pism przez profesjonalnych pełnomocników
Postępowanie administracyjne
P.J. złożył wniosek o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej projektów finansowanych ze środków Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Odmawiając udostępnienia informacji publicznej w całości, Dyrektor NCBR wskazał, że wskazane w treści art. 15 ust. 1 ustawy z 30.4.2010 r. o zasadach finansowania nauki (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 87; dalej: FinNaukiU) wnioski, recenzje, umowy i raporty z realizacji zadań finansowanych ze środków na naukę stanowią tajemnicę przedsiębiorstw w rozumieniu przepisów o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. W ocenie Organu żądane informacje wynikają z treści wniosków i umów o dofinansowanie oraz raportów z realizacji zadań, zatem stanowią tajemnicę przedsiębiorstw z mocy prawa. Po rozpoznaniu wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy Dyrektor NCBR utrzymał w mocy zaskarżone rozstrzygnięcie, uznając je za prawidłowe.
P.J., reprezentowany przez profesjonalnego pełnomocnika, wniósł skargę na bezczynność w zakresie udostępnienia informacji. Twierdził, że jego wniosek dotyczył informacji na temat formalnych warunków finansowanych projektów, które nie mają żadnego związku z wynikami badań. Na skutek wezwania do sprecyzowania przedmiotu skargi pełnomocnik wyjaśnił, że skarga dotyczy decyzji Dyrektora NCBR.
Rozpoznanie sprawy na nowo po złożeniu wniosku
WSA w Warszawie uchylił zaskarżoną decyzję. W uzasadnieniu wyroku wyjaśniono, że zarówno po wniesieniu odwołania, jak i wniosku o ponowne rozpoznanie sprawy, organ powinien rozpoznać sprawę na nowo od początku, ze szczególnym uwzględnieniem zarzutów tego odwołania lub wniosku. Organ nie może czynić tego w oderwaniu od stanu prawnego obowiązującego w dacie ponownego rozpoznawania sprawy, jego obowiązkiem jest bowiem działanie na podstawie aktualnie obowiązującego prawa. Sąd stwierdził, że Dyrektor NCBR zamiast rozpoznać sprawę na nowo ograniczył się wyłącznie do oceny poprawności swojego pierwszego rozstrzygnięcia. Organ odnosił się też wyłącznie do przepisów prawa, które wskazał jako podstawę pierwszej decyzji, w tym m.in. art. 15 FinNaukiU, który utracił moc obowiązującą przed wydaniem drugiej decyzji. W konsekwencji Organ nie tylko nie rozpoznał sprawy na nowo, ale dodatkowo oparł rozstrzygnięcie na nieobowiązującym przepisie prawa.
Sąd odniósł się też do wniosku pełnomocnika Organu o odrzucenie skargi z uwagi na nieodręczenie mu bezpośrednio przez pełnomocnika skarżącego pisma precyzującego skargę. W uzasadnieniu wyroku stwierdzono, że pismo precyzujące skargę ma tę samą wagę jak sama skarga, zatem nie można uznać, że art. 66 § 1 ustawy z 30.8.2002 r. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (t.j. Dz.U. z 2023 r. poz. 259; dalej: PostAdmU) miał zastosowanie do tego pisma.
Zarzut skargi kasacyjnej
Organ oparł skargę kasacyjną na jednym zarzucie – naruszeniu przepisów postępowania mającego istotny wpływ na wynik postępowania, a mianowicie: art. 58 § 1 pkt. 3 PostAdmU w zw. z art. 66 § 1 i § 3 PostAdmU w zw. z art. 57 § 1 pkt. 1 i 2 PostAdmU poprzez nieodrzucenie skargi. Zdaniem Organu Sąd powinien zwrócić sporządzone przez pełnomocnika pismo precyzujące skargę, z uwagi na brak oświadczenia o doręczeniu odpisu tego pisma pełnomocnikowi Organu, albo o jego nadaniu przesyłką poleconą. W konsekwencji należałoby uznać, że braki formalne skargi nie zostały uzupełnione, co powinno skutkować odrzuceniem skargi.
Obowiązek wzajemnego doręczania pism przez profesjonalnych pełnomocników
NSA oddalił skargę kasacyjną Organu. Zgodnie z art. 66 § 1 PostAdmU w toku sprawy adwokaci, radcy prawni, doradcy podatkowi, rzecznicy patentowi i Prokuratoria Generalna Rzeczypospolitej Polskiej doręczają sobie nawzajem pisma bezpośrednio za potwierdzeniem odbioru i oznaczeniem daty lub przesyłką poleconą. W treści pisma procesowego wniesionego do sądu zamieszcza się oświadczenie o doręczeniu odpisu pisma drugiej stronie albo o jego nadaniu przesyłką poleconą. Pisma niezawierające powyższego oświadczenia podlegają zwrotowi bez wzywania do usunięcia tego braku. Z art. 66 § 3 PostAdmU wynika, że rozwiązanie to nie dotyczy wniesienia skargi, skargi kasacyjnej, zażalenia, sprzeciwu, skargi o wznowienie postępowania i skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia.
Pisma w toku sprawy
NSA wyjaśnił, że w art. 66 § 1 PostAdmU wprowadzono jako zasadę doręczanie sobie pism procesowych w sposób bezpośredni pomiędzy tzw. fachowymi pełnomocnikami. Jednak obowiązek ten został ograniczony do pism, które są doręczane w toku sprawy. Wymienione w art. 66 § 3 PostAdmU pisma, takie jak m.in. skarga, skarga kasacyjna i zażalenie, są składane do sądu administracyjnego, a ten dokonuje ich doręczenia stronie przeciwnej na zasadzie oficjalności. W konsekwencji należy uznać, że „tok sprawy”, o którym mowa w art. 66 § 1 PostAdmU, obejmuje ramy czasowe między skutecznym wniesieniem skargi a wydaniem orzeczenia przez sąd administracyjny, od którego następnie może być wniesiona skarga kasacyjna lub zażalenie.
W uzasadnieniu wyroku wskazano, że dla skutecznego wniesienia skargi, czyli uruchomienia sądowoadministracyjnej kontroli zaskarżonego aktu, konieczne jest, by skarga odpowiadała wymogom formalnym określonym w art. 57 § 1 PostAdmU i art. 46 § 1 PostAdmU. Pismo procesowe uzupełniające braki formalne skargi jest oceniane przez pryzmat nałożonego na skarżącego zobowiązania w trybie art. 49 § 1 PostAdmU. Dopiero stwierdzenie przez sąd administracyjny, że skarga odpowiada wymogom formalnym, i nadanie jej biegu oznacza, iż sprawa znajduje się w toku, co uprawnia, a zarazem zobowiązuje do stosowania przez fachowych pełnomocników przepisu art. 66 § 1 PostAdmU.
NSA uznał, że pismo uzupełniające braki formalne skargi jest jej integralną częścią. Działania pełnomocnika skarżącego, który w zakreślonym terminie wykonał wezwanie Sądu, przesyłając pismo zawierające sprecyzowanie przedmiotu skargi wraz z jego odpisem, a następnie Sądu I instancji, były prawidłowe. Sprawa na tym etapie nie znajdowała się jeszcze w toku w znaczeniu przyjętym w art. 66 § 1 PostAdmU. W rezultacie pełnomocnik skarżącego nie miał obowiązku bezpośredniego doręczenia odpisu tego pisma pełnomocnikowi Organu.
Praca w sieci to szansa dla prawników z małych miast
Praca prawniczek generalnie jest doceniana. W przypadku zatrudnienia na podstawie B2B zarobki kształtują się w zależności od zajmowanego stanowiska w przedziale od 5 tys. do 60 tys. złotych. Tak wynika z raportu rynku prawniczego 2022/2023 przygotowanego przez Supesu Recruitment, w którym wypowiedziało się ok. 250 prawników z kancelarii i in-house. A wśród nich 116 mężczyzn i 134 kobiety, w znacznej większości z woj. mazowieckiego, zwykle z kilkuletnim doświadczeniem, głównie jako specjaliści z zakresu commercial, corporate i M&A, employment oraz data protection.
Wyższe pensje nie dla wszystkich
Jeśli spojrzeć na dane dotyczące podwyżek, to o ile te kilkuprocentowe otrzymywali zwykle mężczyźni (w 70 proc.), kilkunastoprocentowe przyznawano już głównie kobietom (również w ok. 70 proc). 60 proc. wszystkich pytanych przyznało, że ich wynagrodzenie w zeszłym roku wzrosło, ale najczęściej (w 40 proc. przypadków) był to wzrost do 5 proc. w stosunku do tego otrzymywanego wcześniej. Jedynie 2 proc. pytanych dostało podwyżkę wyższą niż 10-proc., a 40 proc. respondentów nie otrzymało żadnej. Okazuje się, że 60 proc. ankietowanych planuje zmienić pracę, a 17 proc. już to zrobiło. Motorem zmian – nie tylko zresztą na tym rynku – mogą być młodzi ludzie, dla których np. praca zdalna staje się oczywistością. – Rozmawiamy z kandydatkami i kandydatami, którzy pracują z różnych miejsc na świecie w ramach workation i z tymi, którzy odrzucają oferty naszych klientów ze względu na możliwość pracy zdalnej tylko raz w miesiącu – wskazuje Paweł Radziwiłł, co-founder Supesu.
Nie tylko z Warszawy
Możliwość pracy przez internet jest szansą dla prawników z mniejszych miejscowości. – Lokalizacja nie miała znaczenia, jeśli udało się zbudować markę osobistą w internecie, prowadząc bloga czy konto na Instagramie. Do mnie zgłaszały się osoby, które właśnie stąd mnie kojarzyły – mówi adw. Daria Radłowska, prowadząca kancelarie w Krasnymstawie i Lublinie. Wskazuje, że nie oznacza to zgody na mniejsze płace. – Niedawno na Instagramie przeprowadziłam ankietę na temat stawek godzinowych dla stałych klientów, czyli na przykład firm, którym co miesiąc świadczymy pewne usługi. Ich wysokość mnie zadziwiła, bo w kontekście pracy w Warszawie pojawiały się zarówno te najwyższe, jak i najniższe kwoty – mówi. I dodaje, że te proponowane przez nią plasowały się pośrodku. – Teraz, pracując również zdalnie, jestem w stanie zarobić w swojej firmie taką kwotę, która mi odpowiada. Nie wiem, czy gdybym przeprowadziła się do Warszawy, to zmieniłoby się to na moją korzyść. W mniejszym mieście, w modelu, który udało mi się wypracować, łatwiej mi pogodzić karierę zawodową z wychowywaniem małych dzieci. Jestem zadowolona i teraz stolica mnie nie kusi – wskazuje adwokatka.
Nierówne traktowanie kobiet
Prawie 70 proc. badanych kobiet wskazało, że spotkało się z dyskryminacją w miejscu pracy, a niemal wszystkie z nich doświadczyły nierównego traktowania ze względu na płeć. – Wyniki pokrywają się z tym, co niestety słyszę w historiach moich kandydatek czy klientek. Dla porównania bycia dyskryminowanym ze względu na płeć nie wskazał ani jeden badany – przypomina prawniczka Iga Dolipska, co-founderka Supesu Recruitment. Kobiety zasiadają jednak w managemencie organizacji reprezentowanych przez prawie 70 proc. pytanych. Ponad połowa zaś wskazała, że w strukturach kierowniczych ich firm zasiada mniej niż 30 proc. kobiet, a 12 proc. – że jest ich tam od ponad 30 do 50 proc. 3 proc. pytanych przyznało, że w ich organizacjach ponad połowa głównych zarządzających to kobiety, a ponad 30 proc. – że w ich managemencie nie ma dotąd ani jednej. Sytuacja jest zróżnicowana, jeśli chodzi o stanowiska kierownicze wewnętrzne (in-house), gdzie ponad 70 proc. to mężczyźni, a te zajmowane w kancelariach (gdzie prawie 60 proc. stanowisk partnerskich piastują kobiety). Istotnym zagadnieniem okazuje się również kwestia odpowiedzialności społecznej firm, w których pracują respondenci (70 proc.), jednak niecałe 40 proc. wskazuje, że ich obecne organizacje mogą pochwalić się takim statusem.
Można zyskać na małżeńskim PIT
Ponad 8 mln osób korzysta ze wspólnego małżeńskiego PIT. Czy po zmianach wprowadzonych przez Polski Ład mogą liczyć na podatkowe zyski?
– Tak, wspólne rozliczenie nadal się wielu osobom opłaca. Przede wszystkim małżonkom, którzy mają dochody w różnych przedziałach skali podatkowej. Korzyści są także wtedy, gdy jeden z nich w ogóle nie zarabia. Albo jego dochody nie przekraczają kwoty wolnej, czyli 30 tys. zł rocznie – tłumaczy Rafał Sidorowicz, doradca podatkowy, starszy menedżer w kancelarii MDDP.
Ile można zyskać na wspólnym PIT? Spójrzmy na przykłady przygotowane przez Rafała Sidorowicza. Podajemy w nich miesięczne przychody z umowy o pracę.
Załóżmy, że mąż ma 5 tys. zł, a żona zero. Na wspólnym rozliczeniu zyskują 2235 zł. Jeśli mąż ma 20 tys. zł, korzyść wynosi 21 823 zł.
– Przy wyższych przychodach zyski mogą być jeszcze większe – podkreśla ekspert.
Jaka jest korzyść, gdy oboje małżonkowie zarabiają? Gdy mąż ma 5 tys. zł, a żona 15 tys. zł, oszczędność na łącznym rozliczeniu wynosi 6517 zł.
– Nie ma zysków, jeśli małżonkowie zarabiają tyle samo. Przykładowo, gdy mają po 10 tys. zł, podatek zarówno przy wspólnym, jak i indywidualnym zeznaniu wynosi 16 932 zł – wyjaśnia Rafał Sidorowicz.
Jak wyliczyć wspólny PIT? Dochody małżonków dzielimy na pół, liczymy podatek według skali, a potem mnożymy razy dwa.
Trzeba zaznaczyć w deklaracji od fiskusa
Wniosek o wspólne rozliczenie wyrażamy w zeznaniu rocznym (zaznaczając odpowiednie pole). Może go złożyć jeden z małżonków.
Co zrobić, jeśli mąż rozlicza się w innym urzędzie niż żona? Ministerstwo Finansów informuje, że wystarczy złożyć zeznanie w jednym urzędzie. Nie trzeba o tym zawiadamiać drugiego.
Oczywiście wspólne zeznanie mogą złożyć też osoby rozliczające się za pomocą systemu Twój e-PIT, w którym są deklaracje wypełnione przez urzędników.
– Fiskus proponuje zeznanie indywidualne, nawet jeśli w zeszłym roku małżonkowie składali wspólne. Ale sposób rozliczenia można zmienić – mówi Rafał Sidorowicz.
Resort finansów informuje, że w takiej sytuacji zeznanie udostępnione w usłudze Twój e-PIT dla drugiego z małżonków zostanie automatycznie anulowane.
Ministerstwo Finansów potwierdza też, że złożenie deklaracji po terminie (w tym roku 2 maja) nie wyklucza wspólnego rozliczenia.
Preferencja także dla nowożeńców
Małżonkowie mają prawo do wspólnego PIT także wtedy, gdy ślub wzięli w trakcie roku. Taką zmianę wprowadził Polski Ład. Wcześniej wspólne zeznanie mogły złożyć tylko te osoby, które przez cały rok były w związku małżeńskim. A także przez cały rok miały wspólność majątkową. Teraz jest inaczej. Zgodnie z Polskim Ładem wspólne zeznanie można złożyć także za rok, w którym wzięliśmy ślub. Tak wynika ze zmienionego od 1.1.2022 r. art. 6 ust. 2 ustawy o PIT. Zgodnie natomiast z przepisem przejściowym do Polskiego Ładu nowe zasady miały zastosowanie już do rozliczeń za 2021 r.
Tak więc małżonkowie mogą się łącznie opodatkować nawet wtedy, gdy wzięli ślub 31 grudnia (i mieli wspólność majątkową).
Potwierdza to Ministerstwo Finansów. Na pytanie, czy małżonkowie, którzy stanęli na ślubnym kobiercu latem, mogą się razem rozliczyć za cały rok, odpowiada – „Tak, ponieważ Polski Ład rozszerza możliwości preferencyjnego opodatkowania dochodów małżonków. Teraz mogą złożyć wniosek o wspólne opodatkowanie również za rok, w którym został zawarty związek małżeński (pod warunkiem, że małżeństwo i wspólność majątkowa trwały do końca roku)”.
Wspólny PIT można złożyć także wtedy, gdy jeden z małżonków zmarł w trakcie roku, który rozliczamy (albo po jego zakończeniu). Pod warunkiem, że w małżeństwie była wspólność majątkowa.
Ograniczenia na ryczałcie i liniówce
Czy wspólny małżeński PIT mogą złożyć też przedsiębiorcy? Tak, pod warunkiem że rozliczają się według skali. A jeśli w innej formie? Zgodnie z generalną zasadą, jeśli działalność jest opodatkowana liniowym PIT albo ryczałtem, małżonkowie tracą prawo do wspólnego rozliczenia.
Polski Ład wprowadził w tej kwestii drobną zmianę. Otóż wcześniej przedsiębiorca na ryczałcie albo liniówce nie mógł złożyć zeznania z małżonkiem nawet wtedy, gdy nic w swojej firmie nie robił. Z Polskiego Ładu wynika, że jest już to możliwe. Jak tłumaczy Ministerstwo Finansów, przedsiębiorca na liniowym podatku albo ryczałcie ma prawo do rozliczenia z małżonkiem, jeśli jego firmowy PIT za zeszły rok jest zerowy. To oznacza, że nie miał żadnych przychodów i kosztów z działalności, nic nie odliczał, nie wystąpiły u niego też inne zdarzenia, które powinny być wykazane w zeznaniu. Dotyczyło to też rozliczeń za 2021 r.
Wspólnego zeznania nie wyklucza uzyskiwanie opodatkowanych ryczałtem przychodów z prywatnego wynajmu.
Przedterminowa spłata kredytu przez konsumenta
Stan faktyczny
Austriacki spór pomiędzy bankiem a stowarzyszeniem mającym na celu ochronę interesów konsumentów dotyczył stosowania przez bank standardowego warunku umownego zamieszczanego w umowach o udzielenie kredytu na zakup nieruchomości, który przewiduje, że w przypadku przedterminowej spłaty kredytu przez konsumenta koszty dodatkowe, których wysokość jest niezależna od okresu obowiązywania umowy, nie podlegają zwrotowi.
Stanowisko TSUE
Zgodnie z art. 25 ust. 1 dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/17/UE z 4.2.2014 r. w sprawie konsumenckich umów o kredyt związanych z nieruchomościami mieszkalnymi i zmieniającej dyrektywy 2008/48/WE i 2013/36/UE oraz rozporządzenie (UE) Nr 1093/2010 (Dz.Urz. UE L z 2014 r. Nr 60, s. 34) państwa członkowskie zapewniają, aby konsument miał prawo do pełnego lub częściowego wywiązania się ze swoich zobowiązań na mocy umowy o kredyt przed wygaśnięciem tej umowy. W takim wypadku konsument jest uprawniony do uzyskania obniżki całkowitego kosztu kredytu, na którą składają się odsetki i koszty przypadające na pozostały okres obowiązywania umowy. Trybunał wskazał, że prawodawca Unii przyjął szeroką definicję pojęcia „całkowity koszt kredytu ponoszonego przez konsumenta”. Z art. 4 pkt. 13 dyrektywy 2014/17/UE w zw. z art. 3 lit. g) dyrektywy 2008/48/WE wynika bowiem, że to pojęcie w rozumieniu pierwszego z tych przepisów obejmuje wszystkie koszty, które konsument musi ponieść z tytułu umowy o kredyt i które są znane kredytodawcy.
Trybunał stwierdził w wyroku z 11.9.2019 r. w sprawie Lexitor, C-383/18, Legalis, w odniesieniu do art. 16 ust. 1 dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2008/48/WE z 23.4.2008 r. w sprawie umów o kredyt konsumencki oraz uchylającej dyrektywę Rady 87/102/EWG (Dz.Urz. UE L z 2008 r. Nr 133, s. 66), że ani zawarte w tym przepisie odniesienie do „pozostałego okresu obowiązywania umowy”, ani analiza porównawcza poszczególnych wersji językowych tego przepisu nie pozwalają na określenie dokładnego zakresu przewidzianej w tym przepisie obniżki (pkt 24 i 25).
Trybunał wskazał, że art. 25 ust. 1 dyrektywy 2014/17/UE jest sformułowany niemal identycznie jak art. 16 ust. 1 dyrektywy 2008/48/WE, w związku z czym należy uznać, że sama jego treść nie pozwala na określenie dokładnego zakresu przewidzianej w nim obniżki. Zatem TSUE uznał, że należy go interpretować z uwzględnieniem jego kontekstu oraz celów regulacji, której część on stanowi.
Z motywów 19 i 20 dyrektywy 2014/17/UE wynika, że ze względu na pewność prawa należy zapewnić, aby ta dyrektywa była spójna z innymi aktami przyjętymi w dziedzinie ochrony konsumentów i aby uzupełniała ona te akty. Niemniej z motywu 22 tej dyrektywy wynika również, że ważne jest uwzględnienie takich elementów specyficznych umów o kredyt związanych z nieruchomościami mieszkalnymi, które uzasadniają odmienne podejście.
Rzecznik generalny podkreślił w pkt 69 opinii, że przewidziane w art. 25 ust. 1 dyrektywy 2014/17/UE prawo do obniżki nie ma na celu postawienia konsumenta w sytuacji, w jakiej znajdowałby się, gdyby umowa o kredyt została zawarta na krótszy okres, bądź na mniejszą kwotę czy, ujmując to bardziej ogólnie, na innych warunkach. Ma ono natomiast na celu dostosowanie tej umowy do okoliczności przedterminowej spłaty. Zatem, zdaniem TSUE, to prawo nie może obejmować kosztów, które – niezależnie od okresu obowiązywania umowy – są ponoszone przez konsumenta na rzecz kredytodawcy albo osoby trzeciej z tytułu świadczeń, które w momencie przedterminowej spłaty były już w całości spełnione.
Trybunał przyznał, że w kontekście dyrektywy 2008/48/WE orzekł już, że skuteczność prawa konsumenta do obniżki całkowitego kosztu kredytu byłaby osłabiona, gdyby ta obniżka mogła ograniczyć się do uwzględnienia jedynie kosztów przedstawionych przez kredytodawcę jako zależne od okresu obowiązywania umowy, ponieważ wysokość i podział tych kosztów są określane jednostronnie przez bank, a rozliczenie owych kosztów może obejmować pewną marżę zysku. Ponadto, ograniczenie możliwości obniżenia całkowitego kosztu kredytu jedynie do kosztów wyraźnie związanych z okresem obowiązywania umowy pociągałoby za sobą ryzyko, że konsument zostanie obciążony wyższymi jednorazowymi płatnościami w chwili zawarcia umowy o kredyt, ponieważ kredytodawca mógłby próbować ograniczyć do minimum koszty zależne od okresu obowiązywania umowy (wyrok Lexitor, pkt 31, 32). Trybunał podkreślił bowiem, że na gruncie dyrektywy 2008/48/WE zakres swobody działania, jakim dysponują instytucje kredytowe w swoich rozliczeniach i organizacji wewnętrznej, w praktyce bardzo utrudnia określenie przez konsumenta lub sąd kosztów obiektywnie związanych z okresem obowiązywania umowy (wyrok Lexitor, pkt 33). Jednakże TSUE przypomniał, że zgodnie z art. 14 ust. 1 i 2 dyrektywy 2014/17/UE przed zawarciem umowy kredytodawca, w stosownych przypadkach pośrednik kredytowy, lub wyznaczony przedstawiciel, jest zobowiązany do udzielenia konsumentowi informacji przy użyciu europejskiego znormalizowanego arkusza informacyjnego (ESIS), określonego w załączniku II do tej dyrektywy. Arkusz ten przewiduje podział kosztów obciążających konsumenta w zależności od tego, czy są one powtarzalne, czy też nie. Tymczasem taki standardowy podział kosztów obciążających konsumenta znacząco ogranicza zakres swobody, jakim dysponują instytucje kredytowe przy dokonywaniu rozliczeń i kształtowaniu swej organizacji wewnętrznej, i umożliwia zarówno konsumentowi, jak i sądowi krajowemu sprawdzenie, czy dany rodzaj kosztów jest obiektywnie związany z okresem obowiązywania umowy. W związku z tym przywołane w wyroku w sprawie Lexitor ryzyko nieuczciwego zachowania kredytodawcy nie może uzasadniać włączenia kosztów niezależnych od okresu obowiązywania umowy w zakres prawa do obniżki całkowitego kosztu kredytu, które przewidziano w art. 25 ust. 1 dyrektywy 2014/17/UE.
Jednakże TSUE przypomniał, że w celu zagwarantowania ochrony, z której korzystają konsumenci na mocy art. 41 lit. b) dyrektywy 2014/17/UE, zobowiązuje państwa członkowskie do zapewnienia, aby przepisy, które te państwa przyjmują w celu transpozycji tej dyrektywy, nie mogły być obchodzone tak, aby skutkowało to utratą przez konsumentów ochrony przyznanej przez tę dyrektywę poprzez sposób formułowania umów.
Reasumując, TSUE orzekł, że art. 25 ust. 1 dyrektywy 2014/17/UE należy interpretować w ten sposób, iż nie stoi on na przeszkodzie uregulowaniu krajowemu, w myśl którego prawo konsumenta do obniżki całkowitego kosztu kredytu w przypadku przedterminowej spłaty tego kredytu obejmuje wyłącznie odsetki i koszty, których wysokość jest zależna od okresu obowiązywania umowy o kredyt.
Komentarz
Z niniejszego wyroku wynika, że Trybunał wyraźnie rozgraniczył zakres ochrony konsumenckiej w przypadku przedterminowej spłaty kredytu w zależność od unijnego aktu prawa wtórnego, w którym dana umowa kredytu jest uregulowana.
Identyczna treść art. 25 ust. 1 dyrektywy 2014/17/UE i art. 16 ust. 1 dyrektywy 2008/48/WE oraz wspólny cel obu dyrektyw, jakim jest zapewnienie wysokiego poziomu ochrony konsumentów – jak wynika z prezentowanego wyroku – nie jest wystarczająca, aby uznać, że oba te przepisy można interpretować w ten sam sposób. Trybunał uznał bowiem w prezentowanym wyroku, że na gruncie dyrektywy 2014/17/UE wyrok w polskiej sprawie Lexitor, zgodnie z którym prawo konsumenta do obniżki całkowitego kosztu kredytu w przypadku wcześniejszej spłaty kredytu obejmuje wszystkie koszty, które zostały nałożone na konsumenta, nie może być stosowany. Interesujące jest w tym zakresie kryterium, które Trybunał przyjął dla powyższego stanowiska, a mianowicie zakres swobody, jakim dysponuje instytucja kredytowa na podstawie przepisów dyrektywy. Trybunał wyjaśnił, że w przypadku dyrektywy 2014/17/UE ten zakres swobody jest ograniczony, w tym zwłaszcza poprzez obowiązek użycia przez taką instytucję arkusza ESIS, który przewiduje m.in. podział kosztów obciążających konsumenta w zależności od tego, czy są one powtarzalne, czy też nie.
Niewątpliwe prezentowane stanowisko TSUE, chociaż nie wskazano tego w niniejszym wyroku, znajduje uzasadnienie również w przebiegu prac legislacyjnych, poprzedzających przyjęcie dyrektywy 2014/17/UE, a w szczególności co do pojęcia „całkowity kosztu kredytu ponoszonego przez konsumenta”. Wniosek Komisji dotyczący tej dyrektywy zawierał bowiem w tym zakresie odesłanie do dyrektywy 2008/48/WE.
Warto zaznaczyć, że TSUE osłabiając nieco powyższe stanowisko, wskazał na obowiązki państw członkowskich, wynikające z art. 41 lit. b) dyrektywy 2014/17/UE. Trybunał podkreślił bowiem, że sądy krajowe powinny czuwać nad tym, aby koszty, które są nakładane na konsumenta niezależnie od okresu obowiązywania umowy o kredyt, obiektywnie nie stanowiły wynagrodzenia banku za czasowe korzystanie z kapitału stanowiącego przedmiot tej umowy lub za świadczenia na rzecz konsumenta, które w chwili przedterminowej spłaty nie zostały jeszcze spełnione. Zatem bank jest zobowiązany do sprecyzowania, czy dane koszty mają charakter powtarzalny, czy też nie.
Niniejszy wyrok Trybunału ma podstawowe znaczenie dla interpretacji art. 39 ust. 1 ustawy z 23.3.2017 r. o kredycie hipotecznym oraz o nadzorze nad pośrednikami kredytu hipotecznego i agentami (t.j. Dz.U. z 2022 r. poz. 2245) przez polskie sądy. Warto przypomnieć, że rozstrzygane w niniejszym wyroku zagadnienie prawne zostało już przedstawione przez SO w Szczecinie SN, III CZP 144/22.
Sztuczna inteligencja zachowuje się jak twórca
W ostatnim czasie sztuczna inteligencja (AI) powróciła na języki twórców, inwestorów, a także prawników. Lensa, MusicLM, DALL-E 2 czy ChatGPT to tylko niektóre z przykładów narzędzi AI. Kolejne pojawiają się jak grzyby po deszczu. Przysłuchując się jakiejkolwiek dyskusji na temat AI, w tle usłyszeć można pytanie szeptane w coraz bardziej zaniepokojonym tonie, zarówno przez jej zwolenników, jak i krytyków: czy to wszystko jest w ogóle legalne?
Na skutek powstałych sporów między Andersen et al v. Stability AI Ltd. oraz Getty Getty Images (US), Inc. v. Stability AI, Inc. możliwe, że dowiemy się, jak rozwiązywać problemy powstające na granicy AI i praw autorskich.
AI jako uczeń
Rozważania na temat prawa autorskiego w dziełach generowanych przez AI należy rozpocząć od samego prześledzenia modelu działania sztucznej inteligencji.
Najogólniej mówiąc, AI polega na tworzeniu modeli powtarzalnych zachowań naśladujących ludzką inteligencję. Operując na wielkich zbiorach danych, AI je analizuje i wytwarza nowe dane. AI, aby mogła zachwycić nas wynikami swoich działań, musi przejść odpowiednie szkolenia. Proces uczenia maszynowego bazuje na kilku najważniejszych krokach. Pierwszym z nich jest wprowadzenie źródła danych do algorytmu. Kolejną czynnością jest spowodowanie, aby AI użyła tych danych do uzyskania rezultatów, które porównywane są następnie z danymi kontrolnymi. Na końcu celem jest, aby AI zapamiętała rezultaty i użyła ich do kolejnej iteracji związanej z przetwarzaniem pierwotnie wprowadzonego zbioru danych.
Bez autorstwa
Dany materiał by mógł zostać uznany za utwór objęty ochroną prawnoautorską, musi być oryginalny i indywidualny, czyli twórczy i wykonany przez człowieka. AI człowiekiem nie jest, zatem jej wytwory, choćby najbardziej oryginalne, nie powinny być chronione na płaszczyźnie prawnoautorskiej. Brak ingerencji twórczej człowieka jest tu założeniem samego konceptu AI, a jak problem wygląda w praktyce?
Po pierwsze, trzeba mieć na uwadze, że programy AI, które wykorzystywane są do generowania konkretnego kodu, tekstu, muzyki czy sztuki, bazują na danych wcześniej tworzonych przez ludzi, a zatem na obiektach oryginalnych, często chronionych prawem autorskim.
Po drugie, nie tylko materiał bazowy może być „zainfekowany dotykiem człowieka”, ale i taki wpływ ludzki może pojawić się na każdym z etapów „programowania” AI i jej szkolenia.
Niedawno świat stanowczo odmówił uznania, iż twórcą może być zwierzę. Ale przecież nie tak znowu dawno na poważnie zastanawiano się, czy – i w jakim zakresie – programy komputerowe lub to, co przy ich pomocy tworzymy, jest objęte ochroną prawnoautorską czy nie. Gdzie w tych procesach twórczych jest człowiek i na czym polega jego rola? Wcześniej (i ten problem nadal jest żywo dyskutowany) zastanawiano się przecież, kto jest autorem fotografii. Czy osoba, która ustawiła sprzęt? Czy ktoś, kto zadbał o oświetlenie? Może osoba zajmująca się rozmieszczeniem elementów na fotografowanej przestrzeni? A może autorem będzie osoba naciskająca spust migawki?
W przypadku AI też należałoby zbadać każdy z etapów wytwarzania dzieła, by sprawdzić, czy aby na pewno nie pojawia się tam oryginalność kreowana przez człowieka.
Prawo autorskie w tle AI
Dla ekspertów pierwszą kwestią kształtującą status prawnoautorski AI jest problem ustalenia zasobu danych używanych do uczenia tych modeli. Kluczowa jest tu wielkość zasobu i swoboda doboru, selekcji i układu danych w dziele kreowanym przez AI. Większość systemów jest trenowana na ogromnych ilościach tekstów, kodów czy obrazów, a zatem nie ma problemu z uznaniem, iż wybory i dobory są tu kształtowane swobodnie i mają one walor oryginalności lub nawet pewnej niepowtarzalności.
Przy ocenie legalności używanych danych przez AI dla wielu znawców kluczowe znaczenie mają też takie czynniki, jak cel i charakter wykorzystania danych (w tym utworów oryginalnych) oraz wpływ takiego wykorzystania na rynek obrotu danymi oryginałami. Innymi słowy, należy zbadać, czy – i w jakim zakresie – użyte dane źródłowe są zmodyfikowane i czy wykorzystanie ich przetworzenia ma – a jeśli tak, jaki – wpływ na postrzeganie i komercyjną wartość oryginału.
To, że dzieła AI będą miały charakter konkurencyjny wobec dzieł ludzkich, jest oczywiste, ale czy czasami nie będą one w sposób nadmierny wykorzystywać rozpoznawalnych elementów dzieł człowieka, przez to stanowiąc ich opracowania? To, ile, czego i jakich danych AI wykorzysta z danego utworu do stworzenia swojej twórczości i na ile te oryginalne dzieła będą w utworach AI rozpoznawalne, będzie decydować o legalności działań sztucznej inteligencji. O ile bowiem AI może legalnie inspirować się utworami oryginalnymi i wytwarzać kolaże, czerpiąc z niewielkich „drobinek” twórczości uprzedniej, o tyle już wykorzystywanie rozpoznawalnych, twórczych elementów takich oryginalnych dzieł byłoby nielegalne. Pytanie, kto i jak może to zaprogramować, następnie kontrolować, a w końcu sprawdzić?
AI jako pozwana
Dwie wytoczone w niedawnym czasie batalie sądowe dotyczą stworzenia i stosowania rozwiązana Stable Diffusion. Do utworzenia Stable Diffusion wykorzystany został zbiór danych treningowych obejmujący linki i opisy około 5 miliardów zdjęć, które są dostępne w sieci internet. Korzystający ze Stable Diffusion może uzyskać, po wprowadzeniu komentarzy tekstowych, obraz wygenerowany przez AI w oparciu o zbiór szkoleniowy.
Pierwszym z przykładów jest spór wytoczony Stable AI przez Andersen et al. Powódka uważa między innymi, że Stability AI bezprawnie dokonała reprodukcji materiałów, które następnie weszły do bazy treningowej AI. Dodatkowo twierdzi, że obrazy wygenerowane przez Stable Diffusion są jedynie pozornie nowe, a w rzeczywistości są dziełami pochodnymi (w polskim systemie prawnym są to opracowania) obrazów, na których AI była szkolona.
Kolejnym z przykładów jest spór wytoczony przez amerykańską agencję Getty Images również przeciwko firmie Stability AI. Należy wspomnieć, że pozew Getty Images odnosi się przede wszystkim do reprodukcji podczas procesu nauki AI. Powódka podnosi również, że AI generuje obrazy podobne do tych, które stanowią bazę treningowych materiałów.
Obydwa te procesy (a zapewne i wiele kolejnych), jeśli tylko nie zakończą się ugodą, pozwolą nie tylko lepiej zrozumieć procesy pracy AI, ale też ustalą pewną praktykę oceny zachodzących w niej procesów paratwórczych.
Co będzie dalej?
W celu uregulowania prawnoautorskiej sytuacji wytworów AI wyznaczyć można wiele kierunków. Jednym z nich jest – oczywiste, ale jednocześnie najtrudniejsze i najbardziej czasochłonne do stworzenia i wdrożenia – stworzenie nowych, odrębnych od prawa autorskiego, przepisów skierowanych do dzieł stworzonych przez AI. Kolejnym sposobem, który przyczyniłby się do uregulowania zagadnień związanych z prawami twórców materiałów, z których korzysta AI, byłoby wprowadzenie przepisów nakładających obowiązek uiszczenia rekompensaty na ich rzecz. Trzecim możliwym wyjściem jest przyjęcie regulacji stosowanych w Wielkiej Brytanii, czyli uzależnienie powstania przedmiotu prawa autorskiego od poziomu udziału człowieka oraz zdefiniowanie odrębnego rodzaju utworu stworzonego przez AI.
Katarzyna Jedynak-Gierada jest prawnikiem Czyżewscy kancelaria adwokacka.
Krzysztof Czyżewski jest adwokatem Czyżewscy kancelaria adwokacka.
Nowe uprawnienia dawców krwi
Honorowi dawcy krwi mają uzyskać prawo do dwóch dni wolnych w pracy, tj. w dniu donacji oraz dzień po, i to nie tylko podczas stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii. Tak wynika z procedowanej na trwającym obecnie posiedzeniu Senatu ustawy o Krajowej Sieci Onkologicznej.
Zdania podzielone
Zdaniem Sebastiana Koćwina, wiceprzewodniczącego OPZZ, to dobre rozwiązanie. Jak bowiem wskazuje, krew potrzebna jest w niemal każdej procedurze medycznej.
– A zauważalny jest niestety spadek liczby dawców spowodowany głównie koronawirusem, o czym wielokrotnie mówiło Ministerstwo Zdrowia. Stąd każda zachęta zasługuje na aprobatę – uważa związkowiec.
Inaczej do sprawy podchodzą jednak pracodawcy.
– Cel, który zamierza osiągnąć ustawodawca, jest słuszny. Na pewno też wolne w pracy może zachęcić do oddawana krwi. Uważam jednak, że państwo nie powinno obarczać swoimi zadaniami pracodawców. A w tym wypadku niestety tak się dzieje – mówi Katarzyna Siemienkiewicz z Pracodawców RP.
Ekspertka zwraca uwagę, że to już stała tendencja.
– Procedowana obecnie nowelizacja kodeksu pracy przewiduje zwolnienie od wykonywania obowiązków służbowych z powodu działania siły wyższej w pilnych sprawach rodzinnych spowodowanych chorobą lub wypadkiem, jeżeli jest niezbędna natychmiastowa obecność pracownika (w wymiarze dwóch dni albo 16 godzin). W efekcie sprawy prywatne zatrudnionego będą znowu finansowo obciążać firmę – mówi.
Jak sugeruje, w przypadku dawców krwi można zaproponować inne zachęty, niezwiązane z zatrudnieniem, np. bilety do kina czy teatru.
Zwraca jednocześnie uwagę, że tego typu przepisy dotyczą też jedynie określonej grupy osób, tj. pracowników.
– Jeżeli ktoś prowadzi np. działalność gospodarczą, to taka zachęta go nie obejmie – mówi ekspertka. Podkreśla też, że przy okazji zmiany przepisów w tym zakresie należało też popracować nad trybem, który pozwoliłby pracodawcy przygotować się lepiej do nieobecności pracownika z tego powodu.
Obecne regulacje
– Teraz zasłużony honorowy dawca krwi i honorowy dawcy krwi, który będzie ją oddawał w czasie pracy, za ten okres jest zwolniony od wykonywania zadań służbowych i zachowuje prawo do wynagrodzenia. I to się nie zmieni. Podobne zasady obowiązują pracowników, którzy wykonują zalecone przez stację krwiodawstwa badania lekarskie, jeżeli nie mogą one być zrealizowane w czasie wolnym – mówi radca prawny Łukasz Kuczkowski, partner w kancelarii Raczkowski.
Ekspert przypomina, że zaproponowane w ustawie o Krajowej Sieci Onkologicznej przepisy obowiązują obecnie ze względu na stan zagrożenia epidemicznego. Budzą jednak wątpliwości interpretacyjne.
– Aktualne jest cały czas pytanie, jak należy rozumieć dzień po donacji. Możliwe są dwie interpretacje. Pierwsza odnosi się do dnia kalendarzowego. I nie ma znaczenia, czy pracownik wówczas pracuje. Przy takim rozumieniu przepisu pracodawca nie musi zapewniać pracownikowi innego dnia wolnego. Jest też drugie podejście. Zakłada ono, że chodzi o dzień roboczy. Dawca będzie miał wówczas wolne w następnym dniu roboczym po oddaniu krwi – wyjaśnia mecenas. Jego zdaniem przyjęcie drugiej ze wskazanych interpretacji wydaje się właściwsze.
Etap legislacyjny: prace w Senacie.