Wszędzie gorzej
Po wielu miesiącach oczekiwania resort sprawiedliwości upublicznił w końcu dane o sprawności sądów we wszystkich kategoriach spraw za lata 2019 i 2020. Optymizmu brak.
W sądach rejonowych średni czas postępowania wynosi 6,9 miesiąca, a jeszcze rok temu wynosił 5,9 miesiąca. Cztery lata temu – 4,6.
Wydłużenie postępowania widać w każdej kategorii spraw: w sprawach cywilnych w 2015 r. wynosił 4 miesiące, a w 2020 r. już 7,3.
W sprawach wykroczeniowych było to odpowiednio 3,5 i 4 miesiące, a w pracowniczych 7,6. Obecnie 10,3 miesiąca.
Podobne tendencje widać w sądach okręgowych.
Jeszcze w 2011 r. średni czas trwania sprawy gospodarczej wynosił tam 6 miesięcy. Dziś już 12,9 miesiąca.
Tak złe wyniki sprawności nie dziwią samych sędziów.
– To było do przewidzenia – mówi sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie, choć przyznaje, że minionego roku nie da się porównać z żadnym innym.
– Pandemia zmieniła życie w sądach. Wyznaczamy mniej spraw, bo konieczne są częste przerwy na wietrzenie sal i dezynfekcję – wylicza sędzia Celej. Kończeniu spraw nie sprzyja także poważna absencja świadków, którzy nie stawiają się z obawy o własne zdrowie, kwarantanny itd. Ale pandemia to jedno. Zdaniem sędziego Celeja brakuje reform, które szczególnie w tych trudnych czasach mogłyby wspomóc sądy.
– Od lat mówi się o wprowadzeniu instytucji sędziów pokoju, którzy mogliby przejąć od sadów drobne sprawy cywilne czy wykroczeniowe. Należałoby się skupić na upowszechnianiu prowadzenia spraw na odległość czy wysłuchaniu świadków przy użyciu sprzętu teleinformatycznego lub pisemnie.
– Pewne wyłomy są konieczne, bo inaczej sady się nie podźwigną po pandemii – uważa sędzia.
Brak pomocy
Sędzia Olimpia Barańska-Małuszek z Sądu Rejonowego w Gorzowie Wlkp. ma sprecyzowaną diagnozę tak złego stanu rzeczy: sformalizowana procedura i biurokracja.
– Prosta sprawa liczy dziś dwa tomy – podaje sędzia Barańska-Małuszek.
Kolejny powód to podrożenie postępowania cywilnego, które mnożą wnioski o zwolnienie z kosztów sądowych oraz brak blisko tysiąca sędziów (tyle jest dziś nieobsadzonych wakatów). Taki stan trwa od lat, zmienia się tylko liczba wakatów.
– A przecież każdy wakat oznacza, że część spraw leży, bo nie ma ich kto na bieżąco załatwiać – mówi gorzowska sędzia.
To jeszcze nie koniec. Brakuje też tysięcy pracowników i urzędników sądowych. Poprawie sprawności nie służą również kolejne nowelizacje przepisów, które powodują, że niekiedy sądy bazują na kilku różnych stanach prawnych. To z kolei prowadzi do błędów i uchybień z ich strony, co powoduje uchylanie orzeczeń w apelacji, a to znacząco wydłuża procesy.
Opieszałe procesy generują kolejne sprawy – tym razem skargi na opieszałość, za którą państwo musi płacić.
W 2015 r. budżet państwa zapłacił za to 1,3 mln zł rekompensat, w 2018 r. już 5,8 mln zł, a w 2019 r. – 6,5 mln zł. Średnia zasądzonych kwot utrzymuje się jednak na podobnym poziomie. W 2018 r. było to 3,1 tys. zł – wynika z raportu Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości.
Wysokość przyznanej rekompensaty bywa różna. Dużo zależy od charakteru sprawy, która była prowadzona opieszale. Na przykład średnio na 2,6 tys. zł można liczyć w sprawie egzekucyjnej. W postępowaniu przygotowawczym na 3,4 tys. zł. Przed sądem rejonowym średnia rekompensata to 2,6 tys. zł, przed okręgowym – 3,8 tys. zł, a przed apelacyjnym zaledwie 2 tys. zł.
Wypłacane rekompensaty uzasadniane są najczęściej (w 70 proc. przypadków) długotrwałą opieszałością, krzywdą moralną, jakiej doznał skarżący (w 55 proc.), przewlekłością zawinioną przez sąd (w 31 proc.), szkodą, jaką poniósł skarżący – w 6 proc. przypadków.